ręka trzymająca kompas nakierowana na słońce, zdjęcie tim-graf-unsplash CC-0
LFX

Zagubiony

Mówiąc o przygotowaniach do selekcji, wielu instruktorów wskazuje na trzy główne aspekty. Po pierwsze: psychika i duch. Bo tylko one pozwolą dojść wystarczająco daleko. Po drugie: sprawność fizyczna. Bo trzeba tego niezłomnego ducha jakość donieść na kolejny punkt kontrolny w odpowiednim czasie. I po trzecie: nawigacja. Żeby na ten punkt trafić. Dla osób, które siły specjalne znają tylko z filmów, to ostatnie może się wydawać dziwne – przecież w czasie operacji żołnierze mają do dyspozycji nowoczesny sprzęt, łączność z dowództwem, są obserwowani z dronów lub samolotów wsparcia. Czy jest więc sens wymagać od nich, żeby potrafili perfekcyjnie posługiwać się mapą i kompasem, a czasem nawet bez nich?


Pomimo wszystkich dostępnych udogodnień, operator musi umieć szybko zorientować się w terenie i wybrać właściwy kierunek przy użyciu zwykłej papierowej mapy. Dlatego, że planując operację (w czym, z resztą, umiejętność czytania mapy też się przydaje), trzeba przygotować się na najgorszy możliwy rozwój wydarzeń. Awaria sprzętu nawigacyjnego nie powinna decydować o wstrzymaniu operacji. Nie mówiąc już o sytuacji, w której jeden ze szturmanów zostanie oddzielony od sekcji i będzie musiał wrócić do swoich na własną rękę. Operację planuje się z założeniem, że GPS będzie żołnierzy wspierał, ale nie jest kluczowy do realizacja zadania.

Dlaczego o tym piszę? Bo w życiu bardzo często jest dokładnie tak samo, jak z nawigacją w terenie. Lubimy zachłysnąć się nowinkami technicznymi (przy czym nie chodzi mi tylko o elektronikę) zapominając, że nie one są najważniejsze.

Popatrzmy na to, jak żyjemy po kilkunastu latach XXI wieku. Mamy możliwości o wiele większe, niż nasi rodzice czy dziadkowie. Większość z nas potrafi czytaćpisać, co jeszcze 100 lat temu nie było takie oczywiste. Możemy zapisać sobie plany i zadania w kalendarzu albo jednej z wielu aplikacji. Wiele osób ma w kieszeni komórkę, która mocą obliczeniową bije na głowę mój pierwszy komputer – Atari 65XL – i daje dostęp do całej wiedzy zgromadzonej dotychczas przez ludzkość. Poświęcając mniej niż godzinę na dojazd w jedną stronę, większośćz nas może uprawiać praktycznie dowolne hobby. W ciągu 24 godzin możemy znaleźć się w prawie dowolnym miejscu na kuli ziemskiej – i to bez większego problemu z organizacją noclegu lub poznaniem przewodnika. Na wyciągnięcie ręki mamy różne kursy zawodowe, a dzięki internetowi można zdobywać dyplomy zagranicznych uczelni – nic nie blokuje nas w poszukiwaniu pracy marzeń. Paroma kliknięciami możemy nawiązać kontakt z ludźmi, których chcemy poznać, kupić, co nam się tylko podoba, oglądnąć dowolny wyprodukowany film, nauczyć się wielu rzeczy… mógłbym tak długo wyliczać.

A pomimo to, wiele osób w ogóle nie potrafi powiedzieć, w jakim kierunku zmierza ich życie.

Przykłady? Proszę. Często spotykam osoby które nie wiedzą, jaki powinni zrobić następny krok w jakimś obszarze życia: karierze, związku, rodzinie, czasie wolnym… Są zagubione. Wśród różnych narzekań takich osób pojawiają się stwierdzenia, że dana osoba próbowała już (liczby sfabrykowane na potrzeby wpisu, żeby nie było):

  • dziesięciu aplikacji do nauki języków, a nadal nie udaje jej się robić regularnych postępów,
  • czterech metod oszczędzania, a nadal wydaje więcej, niż zarabia,
  • wysłać trzysta CV, a ciągle nie znalazła lepszej pracy,
  • dwudziestu spotkań motywacyjnych i paru sesji u mistrza-coacha-magika, a nadal nie może zebrać się do działania,
  • siedmiu różnych metod treningowych, a nadal nie wypracowała rutyny treningowej,
  • kilkunastu różnych diet, a nadal nie schudła,
  • spotkań w kilku wspólnotach, a nadal nie znalazła chłopaka/dziewczyny.

Tak, jak pisałem wyżej – zachłysnęliśmy się osiągnięciami cywilizacji a zapominamy, że bez pewnych podstaw nic one nie dadzą. Chcemy żeby to, co ma wspierać nasze decyzje, podejmowało je za nas i jeszcze brało za to odpowiedzialność.

A prawda jest taka, że różne gadżety są pomocne tylko wtedy, kiedy potrafiłbyś sobie poradzić bez nich. One pomagają, ale nie zastąpią człowieka. Możesz mieć GPSa, który podpowiada drogę, ale to Ty podejmujesz ostateczne decyzje, którędy pójdziesz i przyjmujesz konsekwencje zaufania urządzeniu. Wytyczona ścieżka na nic się zda, jeśli sam nie zrobisz paru tysięcy kroków. Podane na ekranie współrzędne będą tylko nic nie znaczącymi liczbami i kreskami, dopóki nie potrafisz na ich podstawie zorientować się gdzie jesteś, a gdzie jest Twój cel.

Inaczej mówiąc: jeśli nie wiesz, gdzie masz dojść i gdzie z grubsza się znajdujesz – nic dziwnego, że nie wiesz, w którą stronę iść. Dotyczy to zarówno wędrówek w terenie, jak i życia. Za to jeśli masz ogólne poczucie kierunku – nawet jeśli nie znasz dokładnie ostatecznego celu albo swojego położenia – to obserwując otoczenie łatwo określisz, w którą stronę pójść. Nawet, jeśli totalnie się zgubisz. Doświadczony turysta bez mapy dojdzie w wyznaczone miejsce szybciej i mniej się męcząc, niż amator z wypasionym sprzętem.

Porównanie zagubienia się w życiu do wyjścia w teren pozwala też proste metody na pierwsze kroki w sytuacji, w której nie masz pojęcia, w którą stronę iść w życiu:

  1. Podejmuj decyzje i weź odpowiedzialność. Czas na Twój ruch i nie ma co zrzucać na cokolwiek albo kogokolwiek odpowiedzialności. Stojąc w miejscu nic nie zmienisz, a jeśli poczekasz – Twoja sytuacja wcale się nie poprawi.
  2. Wycofaj się. Zastanów się, kiedy ostatnio byłeś „na szlaku” i jak z niego zboczyłeś. Spróbuj tam wrócić.
  3. Nie bój się zdecydowanych ruchów. Są małe szanse, że zorientujesz się w nieznanym terenie po paru minutach. Jeśli po pięciu minutach zawrócisz z obranego kierunku z myślą „to chyba nie tędy”, będziesz kręcił się w kółko. Pójdź zdecydowanie w danym kierunku – po parudziesięciu minutach będziesz wiedział na pewno, czy idziesz w górę czy w dół i w jakiej okolicy jesteś. Dopiero wtedy, jeśli uznasz to za koniecznie, skoryguj trasę.
  4. Zawsze staraj się wracać do podstaw. Tak, jak pisałem już parę razy – GPS jest tak naprawdę mało przydatny, jeśli nie umiesz rozczytać zwykłej mapy. Zamiast patrzeć na siebie z perspektywy iluś-tam skończonych kursów i certyfikatów, sukcesów i porażek, po prostu odkrywaj, kim jesteś.

I jasne, że rozwiązanie wielu problemów i wyplątanie się z ciężkich sytuacji wymaga czasu. Że wiele razy jeszcze będziesz musiał korygować swój kurs i pewnie zgubisz się jeszcze nie raz, zanim trafisz na właściwą ścieżkę. Oczywiście, że wszystkie „gadżety”, o których wspomniałem w tym wpisie mogą Ci pomóc i przyspieszyć odnalezienie się w życiu, jeśli je dobrze wykorzystasz. Ale podstawą do wielkich zmian zawsze będą odpowiedzi na dwa proste pytania:

  • Gdzie mniej-więcej teraz jestem?
  • Gdzie chcę dojść?

Te odpowiedzi muszą Cię doprowadzić do decyzji, a ona – do ruchu. Bez tego nic nie zmienisz i nadal będziesz zagubiony.

Jeśli znalazłeś w tym wpisie coś dla siebie bardzo możliwe, że spodoba Ci się też tekst o „zacięciu się” w życiu.

Zachęcam Cię też do śledzenia mojego newslettera (wystarczy, że zostawisz e-mail w formularzu) i profili bloga w mediach społecznościowych (ikonki nad i pod tekstem). Za parę tygodni planuję wydarzenie, w którym pokażę gotowy przepis na odnalezienie się w życiu i będę o nim pisał na wszystkich tych kanałach. Nie chcę, żebyś to przeoczył.

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.