ZACZYNAMY! zdjęcie: matthew-sleeper@unsplash.com, CC0
odprawa

ZACZYNAMY! (Mk 1, 14-20)

Akurat wczoraj w książce „365 dni z o. Joachimem Badenim OP” trafiłem na fragment: „W IMIĘ OJCA I SYNA, I DUCHA ŚWIĘTEGO. Nie ma innego początku. Wszelki inny początek  – w imię własne – jest po prostu głupstwem, nonsensem. Bo nikt nie będzie budował sobą”.  Dlatego chciałbym z Tobą popatrzeć dzisiaj na to, jak zaczął Jezus… drugi raz. I jak my mamy zaczynać

Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!»

Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich Jezus: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». A natychmiast, porzuciwszy sieci, poszli za Nim.

Idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni, zostawiwszy ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi, poszli za Nim.

O. #Badeni #OP na dziś. ZACZYNAMY! @wdrodze_miesiecznik @wydawnictwowdrodze #Dominikanie

Post udostępniony przez  Jan Kaczmarczyk (@operatorparamedyk)


No właśnie, w dzisiejszej Ewangelii czytamy opis tego, jak Jezus drugi raz rozpoczął publiczną działalność. Wiemy, że wcześniej przyszedł do Jana nad Jordan, uczynił w obecności pierwszych uczniów cud w Kanie Galilejskiej i… do końca nie wiemy, co się stało, ale nagle spotykamy Go, jak drugi raz rekrutuje do zespołu tych samych ludzi. Dlaczego tak się stało?

Powodem, który wprost podał Ewangelista, jest uwięzienie Jana Chrzciciela, które zakończyło jego publiczną działalność. Pierwszym wytłumaczeniem, jakie przyszło mi do głowy była prosta logika: skoro Jezus miał działać, misja Jana – zapowiadanie Go – musiała się zakończyć. Ale myślę, że wcale nie o to chodziło. Przecież na jedno skinienie Jezusa, Jan by się usunął i zrobił Mu miejsce. Może Jezus widząc, że Jego kuzyn dobrze sobie radzi z powierzonym zadaniem, po prostu pozwolił mu działać dalej przez te parę miesięcy?

To jest pierwsze przesłanie, które jako Chrześcijanie powinniśmy wyciągnąć z podwójnego rozpoczęcia działalności Jezusa: nie konkurujmy ze sobą w głoszeniu Ewangelii. Jeśli ktoś to robi dobrze, pozwól mu robić to dalej. Nawet, jeśli Ty byś to zrobił inaczej (i, na pewno, lepiej). Jezus na pewno wiedział, że może powiedzieć ludziom więcej o Ojcu, niż Jan, a mimo to usunął się na te pare miesięcy, żeby nie odebrać mu słuchaczy i nie powodować sporów, który z nich jest lepszy.

Drugi powód nawiązuje do tego, o czym pisałem dwa tygodnie temu. Jezus w czasie życia w Nazarecie nauczył się wielu rzeczy… ale może nie wszystkiego. Szczególnie, że przez jakiś czas był wychowywany tylko przez matkę, więc być może nie do końca wiedział, jak budują między sobą relacje dorośli mężczyźni.

Gdy Jezus pierwszy raz zwerbował do swojej drużyny rybaków znad Jeziora Genezaret, dorwał ich „na urlopie”. W czasie, w którym opuścili swoje zwyczajne życie, żeby słuchać Jana Chrzciciela nad Jordanem. A gdy już ich przekonał do pójścia za sobą, zabrał ich na przyjęcie weselne. Poszli razem posiedzieć, popić, pojeść, pogadać… i się potem rozstali.

Ich ponowne spotkanie wygląda zupełnie inaczej. Spotyka ich w centrum ich codzienności – przy pracy na łodziach po ciężkiej nocy spędzonej przy morzu. Niewyspanych, zmęczonych, pewnie mokrych i brudnych. I tym razem nie proponuje im odpoczynku ani imprezy. Mówi „Panowie, jest robota do zrobienia. Idziecie ze mną łowić ludzi?”.

I tym razem poszli za Nim. Tak totalnie. Tak, że przeszli z Nim przez śmierć (to właśnie jeden z tej czwórki był na Golgocie do końca), Zmartwychwstanie i własne męczeństwo (no dobra… poza jednym, który akurat dożył starości, ale za to zobaczył, jak będzie wyglądać Paruzja).

Bo mężczyźni nie poznają się siedząc i gadając. Poznają się, działając razem. I nie ma innej drogi.

Pewnie tego Jezus musiał douczyć się pomiędzy weselem w Kanie a uwięzieniem Jana, żeby móc zebrać apostołów, którzy pomogą Mu w działalności i potem zaniosą Ewangelię na koniec świata.

A najważniejsze, co powinniśmy wyciągnąć z tej Ewangelii, to nie bać się podejmować swojej misji jeszcze raz, jeśli nam nie wychodzi. Skoro nawet Jezus musiał to zrobić dwa razy, to my też mamy prawo do potknięć na początku.

Tak więc: ZACZYNAMY!

A jako dodatek do rozpoczęcia z przytupem, zachęcam do zapisania się na mój newsletter.

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

2 komentarze

  • Janek

    Też mi się podoba. Chyba* nigdy o. Joachima nie słyszałem na żywo (dowiedziałem się o nim tak rok po jego śmierci), ale jak czytam jego ksiązki, to naprawdę mądrze mówił.

    * Parę razy za młodu zdarzyło mi się pojawić u Dominikanów** w Krakowie, więc kto wie.
    ** W tym raz przez pomyłkę, bo pomyliłem ich sobie z Franciszkanami.