stop-loss, zdjęcie: markus-spiske@unsplash.com, CC-0
LFX

Stop-loss

W tym roku całkiem dobrze idzie mi czytanie książek – przez te dwa miesiące przeczytałem ich już sześć i jestem w trakcie pochłaniania siódmej. Jako pierwszą udało mi się skończyć – rozpoczętą jeszcze w tamtym roku –  „Pole śmierci” (o polskiej misji w Kambodży). Polecił (i pożyczył) mi ją mój przyjaciel Marcin. Ale nie chcę Ci w tym wpisie pisać o wartościowych książkach. Ważniejsze od tego, co przeczytałem jest to, że od dnia, w którym książka trafiła do mnie do momentu, w którym zacząłem ją czytać upłynęło jakieś półtora miesiąca. W tym czasie książka leżała na półce.

A leżała tam dlatego, że męczyłem się z inną książką – „Czarną Madonną” Mroza. Też polecało mi ją kilkoro znajomych i czytałem o niej całkiem pozytywne opinie, ale… no dobra, z trzy razy zdarzyło się, że aż byłem ciekawy, co będzie dalej, ale ogólnie czytałem tę książkę żeby się dowiedzieć, co takiego inni w niej widzieli. Aż pewnego dnia zadecydowałem, że zakończę czytanie „Czarnej Madonny” książki na etapie 60% i nie będę do niej wracał. Że czas sprawdzić, czy właśnie „Pole śmierci” nie jest ciekawsze.

Taka niby prosta sprawa – wybór książki do czytania – pokazuje zachowanie, które często stosujemy w innych dziedzinach życia i przez które… tracimy czas. (jeśli śledzisz bloga już dłuższy czas pewnie wiesz, że nie pisałbym Ci o książkach dla samych książek)

To zachowanie to kontynuowanie czegoś, czego sensu albo owoców nie widzimy tylko dlatego „że już tak daleko w tym zaszedłem” albo „bo już tyle czasu na to poświęciłem”. Popatrz na przykłady i zastanów się, czy takie myśli nie pojawiły się kiedyś w Tobie:

  • Ta książka jest nudna ale doczytam ją, bo przecież przeczytałem już 100 stron.
  • Nie wiążę przyszłości z tymi studiami, ale skoro już skończyłem licencjat, to dociągnę do magisterki.
  • Ta praca jest do bani, ale skoro pracuję tu już piętnaście lat, to przecież nie będę się przebranżawiał.
  • Nie jest mi dobrze z tym chłopakiem, ale skoro już jesteśmy w związku od trzech lat, to chyba nie ma sensu tego zrywać.
  • Od trzech lat firma przynosi nam straty, ale przecież kiedyś wreszcie musi się to zmienić.
  • Origami zupełnie mi nie wychodzi, ale kupiłem już trzydzieści książek, roczny zapas arkuszy i zapisałem się na 160-godzinny kurs, który zaczął się dwa tygodnie temu.

Pewnie wszyscy od czasu do czasu robimy coś tylko dlatego że robimy to już od jakiegoś czasu. W związkach, karierze, inwestowaniu, porządkach przedświątecznych i pewnie każdym innym możliwym obszarze życia.

A jeśli robimy coś, co dla nas nie ma sensu, to tracimy czas. I to podwójnie. Pierwszy raz – bo poświęcamy czas na coś dla nas bezwartościowego. Drugi – bo w tym czasie moglibyśmy robić coś wartościowego. Tak, jak książkami – jeśli czytałem denną, to ta ciekawa leżała na półce nieotworzona. A może przez to o sześć tygodni później przeczytam książkę, która zmieni moje życie?

W takich sytuacjach trzeba umieć powiedzieć sobie „stop”. Zatrzymać stratę czasu, żeby nie stracić go więcej.

W inwestowaniu strategia taka nazywa się „stop-loss”, czyli „zatrzymaj stratę” (szczerze – nie wiem, czy istnieje oficjalny polski odpowiednik). Polega ona dokładnie na tym – gdy wartość inwestycji spada, trzeba jak najszybciej z niej wyjść, żeby tę stratę zatrzymać. Tudzież żeby jak najwięcej odzyskać z inwestycji przynoszącej straty. Odzyskujesz pieniądze, które możesz zainwestować w coś innego, odrobić poniesioną stratę i potem zarobić. I o tej części już powiedziałem.

Strategia ta ma jeszcze drugą (a w sumie pierwszą) część. Pierwszą – bo dobry inwestor myśli o niej rozpoczynając inwestycję. Drugą –  bo w życiu zwykle dowiadujmy się o niej za późno i możemy ją zastosować dopiero jak wyjdziemy z tych rzeczy, w których czas tracimy. Chodzi o to, że strategię „stop-loss” ustala się przed wejściem w inwestycję. Czyli zanim kupię akcję za złotówkę ustalam, że sprzedaje je od razu, gdy kurs spadnie do osiemdziesięciu groszy. W życiu – no właśnie, zwykle zastanawiamy się nad tym, czy z czegoś zrezygnować, gdy już trochę w tym siedzimy. A przez to przywiązujemy się do różnych rzeczy i trudniej nam je potem rzucić. A gdyby tak założyć, że jeśli przez pierwsze 60 stron książka mnie nie zainteresuje, wraca na półkę albo oddaję ją na book-crossing? Że jeśli przez najbliższe trzy miesiące nie poczuję się w pracy spełniony, to ją zmieniam?

I tak, wiem, teraz niektórzy z Was chcą powiedzieć „Ale przecież trzeba być wytrwałym” albo „Przecież nie wiadomo, co będzie dalej”. Tak, trzeba być wytrwałym. Ale co złego jest w ustaleniu na początku, gdzie ta wytrwałość się skończy? Szczególnie, że – gdy będzie więcej czasu – można spokojnie wrócić do zarzuconego zajęcia. Ze świeższą głową czy dodatkowym doświadczeniem i w zupełnie nowej perspektywie.

I tak, nie wiadomo, co będzie dalej. Dlatego strategię tę – jak każdą inną, z resztą – trzeba stosować mądrze. Wiedzieć, do jakich obszarów życia się aplikuje, a do jakich nie. Wyczuć, kiedy trzeba ją zastosować „ostro’, a kiedy jednak nie decydować się na zaplanowane wcześniej wyjście.  Bo nic nie zastąpi mądrości i zdrowego rozsądku.

Jako pierwszy krok uczenia się „stop-loss”, warto zrobić prostą inwentaryzację rzeczy, na które przeznaczasz czas. Wypisać je i zastanowić się, gdzie Twoją jedyną motywacją do robienia czegoś jest „bo przecież już tyle na to poświęciłeś”. Gdy zidentyfikujesz takie obszary – i tylko w odniesieniu do nich – możesz zastanowić się, czy nie warto powiedzieć „stop-loss” i zyskać czas, który będziesz mógł poświęcić na coś wartościowego.

Skoro doczytałeś wpis do końca, to pewnie nie była to dla Ciebie strata czasu. Może więc warto sprawdzić, o jakich innych rzeczach piszę? Zostaw swój e-mail, a dam Ci znać za każdym razem, gdy napiszę nowy wpis.

A jeśli po paru mailach uznasz, że jednak wolisz wykorzystać czas na coś innego, wypiszesz się jednym kliknięciem i sprawa załatwiona.

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

PS. Jeśli szukałeś artukułu finansowego… cóż, na razie wydaje mi się, że jeszcze nie jestem gotowy, że takie pisać. Ale polecę Ci w tej kwestii książkę „Finansowy Ninja” Michała Szafrańskiego i jego blog.

linki do książek mają charakter partnerski – kupując po kliknięciu w nie, wspierasz rozwój bloga.