w takich sytuacjach się nie poddawaj, zdjęcie: pxhere.com, CC-0
LFX

O tym, jak się nie poddawać

Wejdźmy na chwilę w głowę kogoś, kto postanawia zostać operatorem i składa dokumenty do jednostki wojsk specjalnych. Jak myślisz, co taka osoba czuje? Czy przeszywa ją dreszcz gdy sobie uświadomi, że przez najbliższe paręnaście lat będzie codziennie poświęcał swoje ciało, czas wolny, bliskie relacje, sen i wiele innych rzeczy, żeby zapewnić bezpieczeństwo innym? Czy jest podekscytowana myślą o tym, że będzie walczyć ramię w ramię z najlepszymi i dostanie do dyspozycji najlepszy sprzęt? Czy patrzy optymistycznie na najbliższe parę lat, które będzie musiała spędzić na rekrutacji i treningach? Czy jest w takim momencie zdecydowana na wszystkie trudy, które ją czekają na drodze do zastania operatorem? Myślę że każdy, kto decyduje się na taki krok odczuwa wiele takich i podobnych pozytywnych emocji. I jestem wręcz przekonany że wszystkich, którzy rezygnują w czasie selekcji, też łączy jedna konkretna rzecz.

W zależności od jednostki selekcja – zwłaszcza jej część terenowa – przybiera różne formy i nazwy, ale generalnie zawsze zasada jest ta sama: odsiać tych kandydatów, którym się nie chce. Którym nie wystarczy motywacji i silnej woli, żeby pokonać słabości swojego ciała w niesprzyjających warunkach zewnętrznych. Zadaniem instruktorów w tym czasie jest wytworzenie i utrzymanie w kandydatach stanu, w którym ochotnik musi cały czas podejmować decyzję, czy idzie dalej. Brak snu, przemoczenie, wysiłek fizyczny, zadania dodatkowe – to wszystko ma sprawdzić, że rezygnacja z selekcji jest bardzo łatwa. I skłonić nieodpowiednich kandydatów do popełnienia tego samego błędu.

Tak, zadania zawsze są zróżnicowane, ale błąd odchodzących – zwfykle jeden i ten sam.

Błąd każdego, kto rezygnuje na selekcji

Przypomnij sobie, kiedy ostatnio porywałeś się na jakieś wielkie wyzwanie, które naprawdę chciałeś zrealizować. Może być to coś w trakcie realizacji albo nawet do czego nie zdążyłeś się jeszcze zabrać – chcę, żeby było to wspomnienie jak najświeższe. Przypomnij sobie, co czułeś w momencie podjęcia decyzji o realizacji celu. Jakim emocjom pozwoliłeś się rozwinąć. Możesz je wszystkie zapisać.

Myślę, że na kartce przed sobą możesz mieć wyrażenia takie, jak:

  • optymizm,
  • ekscytacja,
  • podniecenie,
  • zdecydowanie,
  • radość,
  • euforia.

Jeśli na Twojej kartce znalazł się też „strach” lub „niepewność” – jest naprawdę super i szczerze gratuluję! Ale wróćmy do powyższej listy.

Decydując się na zadanie, które nam się podoba, zwykle jesteśmy nastawieni do niego pozytywnie i myślimy optymistycznie o tym, co nas czeka. Widzimy realizację zadania w jasnych kolorach, a czasami zaczynamy pracować wręcz w stanie euforycznym. I to jest OK. To nas napędza. Podobnie ma większość osób, które startuje do selekcji. A wręcz zaryzykuję stwierdzenie, że bez pozytywnego nastawienia do stojącego przed nimi wyzwania, nie mogą się dotrwać do momentu uścisku dłoni z dowódcą jednostki.

Jeśli jesteś twardo stąpającym po ziemi realistą, podejmując się nawet fajnego zadania będziesz też odczuwał pewną niepewność – i to też jest jak najbardziej OK. To znaczy, że dostrzegasz pewne spektrum ryzyka związanego z nowym wyzwaniem i że wyzwanie jest odpowiednio dla Ciebie wyważone.

Ale mało kto podejmuje się z własnej woli wyzwań, o których myśli „to będzie lipa” albo „ale wyjdzie z tego klapa”. Tak po prostu mamy.

No dobra, decyzja podjęta, pierwsze prace ruszyły i… w czasie realizacji zadania często okazuje się, że idzie trudniej, niż się spodziewaliśmy na początku. Pojawiają się nieprzewidziane problemy, opóźnienia, momenty zwątpienia. I nawet, jeśli te trudności są relatywnie niewielkie, w naszych głowach bardzo szybko pojawiają się myśli o rezygnacji. Łatwo dajemy sobie wmówić, że całe wyzwanie jest za trudne i lepiej będzie się poddać. To namiastka tego, co mogą odczuwać kandydaci w czasie selekcji, kiedy po paru dniach na racjach żywnościowych instruktor proponuje kubek ciepłej kawy dla tych, którzy zrezygnują. Albo nawet dla wszystkich, jeśli odejdzie pięć osób.

Ponieważ przyzwyczailiśmy się do wygodnego życia, bardzo łatwo jest nam dzisiaj zrezygnować przy najmniejszej trudności. Poddanie się nie wymaga wcale warunków jak na selekcji – czasami wystarczy krzywe spojrzenie szefa lub jedno głupie zdanie ze strony kolegów. Bardzo łatwo poddajemy się zniechęceniu.

Reguła wytrwania w trudnościach

A żeby się przed tym zniechęceniem uchronić wystarczy znajomość jednej reguły, znanej na pewno od pięciuset lat. Spisał ją już święty Ignacy Loyola, gdy zakładał Towarzystwo Jezusowe i dla przyszłych Jezuitów układał „Ćwiczenia duchowne” (jeśli zainteresuje Cię któraś z książek, o której wspominam we wpisie, zajrzyj na sam koniec wpisu). W „Regułach o rozeznawaniu duchów” w regule 5 (Ćwiczenia Duchowne, 318) napisał:

Podczas strapienia nie wprowadzać żadnych zmian, lecz trwać w postanowieniach i decyzjach podjętych w dniu poprzedzającym takie strapienie albo w decyzjach, które podjęto podczas poprzedniej pociechy. Podczas pociechy bowiem bardziej prowadzi nas dobry duch i przez rady swoje nami kieruje, a podczas strapienia zły. Słuchając jego rad nie możemy obrać słusznej drogi.

(przekład Jan Ożóg SJ, Wydawnictwo WAM 2013)

Czytałem ostatnio książkę „Hell week: siedem dni, które odmienią twoje życie” E.B. Larssena. Znalazłem tam tę samą regułę, zapisaną krótko i współczesnym językiem:

Nie rezygnuj, kiedy jesteś w dołku

Czyli: jeśli podejmujesz decyzję w nastroju dobrym lub neutralnym nie zmieniaj jej, jeżeli pojawiły się trudności i złapałeś doła. Przetrwaj trudny okres, wyjdź na prostą i dopiero wtedy ponownie oceń, czy chcesz trzymać się wcześniej podjętej decyzji. Wszyscy, którzy rezygnują z udziału w selekcji łamią właśnie tę regułę. Podejmują decyzję („zostanę operatorem”) w komfortowych warunkach, po czym zmieniają ją („rezygnuję”) w momencie, gdy są wpuszczeni przez instruktorów w trudności.

Larssen dodaje jeszcze jedną, wartościową uwagę do tej wskazówki: nigdy nie wiemy, ile potrwa stan dołka. I znowu świetnie oddaje to przykład z selekcji: rezygnując nigdy nie wiesz, czy za 100 metrów albo gdzieś za najbliższym zakrętem instruktorzy nie przygotowali punktu, w którym będziesz mógł odpocząć i coś zjeść. Nie wiesz, kiedy Twoje strapienie ustąpi i czy wiedząc to, co będziesz wiedział za 5 minut, też podjąłbyś decyzję o rezygnacji.

Naucz się nie poddawać

OK, w teorii wszystko fajnie, ale trzeba to jeszcze zastosować w praktyce. A wcale nie jest to łatwe. Na szczęście siłę woli – kluczową do przetrwania trudnych chwil – można wyćwiczyć. Parę sposobów na to znajdziesz poniżej.

Uświadom sobie, w jakich stanach funkcjonujesz

Trudności zewnętrzne łatwo zauważyć. A przynajmniej trudno przeoczyć to, że właśnie kładziesz się spać w mokrym śpiworze pod gołym niebem z mięśniami obolałymi od całodniowego biegania po górach. Trudniej – szczególnie mężczyznom – określić, jak to wpływa na nasze myśli i nastawienie. Naucz się rozpoznawać, w jakim jesteś stanie psychicznym w danej chwili. W ogóle – dla wielu osób szokującą częścią tego ćwiczenia może być odkrycie, w jakich stanach w ogóle bywają. Kiedyś proponowałem ćwiczenie pomagające odkryć, jaka jest Twoja najbardziej produktywna pora dnia. Jeśli dodasz do niego kolumnę „nastrój” i będziesz przez dwa tygodnie monitorował swój stan dowiesz się, jakie stany emocjonalne w ogóle osiągasz w czasie normalnego funkcjonowania.

Na podstawie tej wiedzy możesz zacząć zauważać, czym poszczególne stany się u Ciebie wyróżniają. Zacznij obserwować, jak się zachowujesz, jak oddychasz, jak rozmawiasz z innymi będąc w poszczególnym stanie. Dzięki temu – nawet, jeśli będziesz zmęczony i skołowany – będziesz ocenić swój aktualny nastrój na zasadzie „mówię szybko i generuję dużo pomysłów, więc jestem pozytywnie nastawiony do wszystkiego” albo „podoba mi się jego pomysł, ale mam ochotę jeszcze go przemyśleć i zadać parę pytań, więc jestem w stanie neutralnym”.

Naucz się podejmować decyzje w odpowiednich stanach

Chociaż wspomniałem wcześniej o podejmowaniu wyzwań w euforii i sam św. Ignacy radzi podejmować decyzje raczej w uniesieniu niż w strapieniu, ważne decyzje najlepiej jest podejmować w stanie neutralnym. W takim, w którym nie nastawiasz się automatycznie w kierunku żadnej z opcji – ani nie jesteś ultraoptymistycznie nastawiony do swoich myśli, ani nie odrzucasz ich z automatu z argumentacją „bo tak”. Nauczyciel Jezuitów mówi, żeby w momencie podejmowania decyzji (a docelowo cały czas) być w „wolności od” i w „wolności do”. „Wolność od” oznacza brak przywiązania, które narzucałoby Ci wybór jednej z opcji. „Wolność do” to wolność wewnętrzna, pozwalająca Ci podjąć daną decyzję „tu i teraz” – skłonność do nieprzekładania wyboru na później i działania. Bardzo podoba mi się stosowane przez św. Ignacego określenie „żyć jakby z jedną nogą podniesioną”. Tak więc staraj podejmować się decyzje w stanie, którym wewnętrznie ani nie rzucasz się automatycznie na jedną z opcji, ani nie bronisz się przed wyborem którejś z nich.

Jeśli już wiesz, jakie stany emocjonalne najczęściej u Ciebie występują i czym się objawiają, kolejnym krokiem jest stwierdzenie, w których stanach nie powinieneś podejmować decyzji. Obserwując swój własny proces podejmowania decyzji z czasem zauważysz, że niektóre stany zabierają Ci „wolność od” albo „wolność do”. Odkryjesz też stany, w których naprawdę żyjesz „jakby z jedną nogą uniesioną”. Mając tę świadomość będziesz wiedział, kiedy najlepiej podejmować decyzje.

Zrób sobie trochę niewygodnie

Nie jest tajemnicą, że najlepiej uczyć się na małych rzeczach i „kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie” (Łk 16, 10). Jeśli zaczniesz sam testować swoją odporność na trudności i uczyć się, jak zachowujesz się w dołku w warunkach kontrolowanych, łatwiej będzie Ci poradzić sobie w prawdziwej sytuacji kryzysowej. Co to znaczy? Że musisz nauczyć się podejmować małe, codzienne wyzwania i na nich ćwiczyć silną wolę. Pomysły? Proszę bardzo:

  • Przestaw budzik wcześniej albo wstawaj bez ustawiania drzemki.
  • Zacznij codziennie trenować. Wysiadaj z tramwaju czy autobusu przystanek wcześniej i przechodź ten dystans w drodze do pracy i domu.
  • Raz w tygodniu śpij na podłodze, a nie na łóżku.
  • Zrób sobie dzień bez ciepłych napojów.
  • W zimie wyłącz kaloryfery i otwórz okna na noc.

Uruchom swoją kreatywność i znajdź własne sposoby na codzienne wyzwania, które będą pasowały do Twojego stylu życia. W ten sposób nauczysz się wytrzymywać małe niewygody. A jeśli masz naturę operatora-paramedyka to idę o zakład, że z czasem sam będziesz wybierał coraz większe niewygody.

Wyznaczaj swoje punkty odniesienia

Raz czy dwa na rok dobrze jest też trochę pojechać po bandzie i nawet przegiąć, podejmując większe wyzwanie na jedną dobę. Dla mnie zwykle jednym z takich momentów jest Ekstremalna Droga Krzyżowa, ale wcale nie musisz aż tak bardzo wychodzić w teren. Po prostu zarwij jedną noc, żeby w jej czasie nadrobić określone zaległości. Albo ustal, że danego dnia w ogóle nie korzystasz ze środków transportu. Albo jak gdzieś idziesz, to biegniesz. Coś w tym stylu – znowu, musisz dostosować takie wyzwanie do swojej sytuacji życiowej. Poza tym, że będzie to kolejna nauka wytrwałości, dzięki temu też stworzysz w swoim życiu punkt odniesienia. Poświęcenie godziny więcej na realizację projektu nie będzie się wydawało tak dużym problemem jeśli wiesz już, jak to jest zarwać dla pracy całą noc. Jeśli będziesz cały dzień biegał, przestanie być problemem dobiegnięcie do autobusu. I tak dalej. Po prostu będziesz mógł w wielu sytuacjach wspomnieć swoje „wyzwanie odniesienia” i powiedzieć „Wtedy dałem radę, to teraz też nie wymięknę”.

Nie rezygnuj jeszcze teraz

Jak to mawiają SEALSi, słonia trzeba jeść po kawałku. Połknięcie go w całości jest niemożliwe, jeśli nie jesteś akurat wężem z „Małego księcia”. Przy użyciu noża i widelca – dasz sobie w końcu radę.

Jak to wygląda w praktyce? Gdy zaczynałem regularnie biegać, ustaliliśmy z kolegą zasadę obowiązującą w czasie naszych przebieżek. Chodziło o to, że gdy któremuś z nas zaczyna brakować sił, nie może tak po prostu się zatrzymać. Musi powiedzieć o tym drugiego i to ten drugi wyznacza punkt do którego musimy dobiec, żeby przejść do marszu i trochę odpocząć. Oznaczało to, że jak mi brakowało siły, musiałem jeszcze dobiec do jakiegoś słupka, skrzyżowania, zakrętu czy szczytu, żeby móc złapać oddech. W efekcie – często okazywało się, że z przerwy rezygnowałem „skoro już tutaj dobiegliśmy”.

Larssen zwraca uwagę na to, że chwile kryzysowe zajmują naprawdę niewielki procent naszego życia (o ile nie jest to sytuacja chorobowa czy patologiczna). Przetrwanie ich wymaga skupienia siły woli na relatywnie krótką chwilę w odniesieniu do całego wyzwania, które chcesz przerwać. Jeśli jesteś już w sytuacji, w której wyzwanie Cię przerasta – ustal sobie realny, jasno określony warunek który musisz spełnić, zanim podejmiesz decyzję o rezygnacji. Powiedz sobie, że jeśli wytrwasz jeszcze pięć minut, dojdziesz do tamtego zakrętu, usłyszysz wkurzające Cię zdanie jeszcze raz, to wtedy rzucisz to wszystko. Ale jeszcze nie teraz. Dzięki temu uniemożliwisz sobie zrezygnowanie w tym „teraz”, w którym kryzys Cię zaatakował.  Być może w tym czasie trudność minie albo zauważysz, że wcale nie jest taka straszna. Może dzięki temu w ogóle nie zrezygnujesz i doprowadzisz realizację wyzwania do końca.

Metoda ta świetnie się sprawdza w walce z nałogami – jest nawet jedną z zasad ruchów AA. Założeniem AA jest, żeby alkoholik już do końca życia nie sięgał po alkohol. Na pewno jest to wielkie wyzwanie. I, tak naprawdę, nierealne dla większości osób, nawet niepijących nałogowo. W ogóle – jak podkreślił Chris Lowney w jednym  wystąpień –

jeśli usłyszysz „do końca życia masz nie pić alkoholu”, prawdopodobnie Twoją pierwszą myślą będzie „muszę skoczyć na drinka”.

Dlatego codziennym zadaniem każdego członka grupy AA jest dotrwanie bez alkoholu do końca dnia. Do momentu, w którym pójdzie spać. W momencie napadu słabości, od wygranej dzieli go kilka (no, maksimum kilkanaście) godzin. A to jest już czas, przez który można zacisnąć zęby i się nie dać. Myśl „jak rano się obudzę, to to wszystko rzucę, ale jeszcze nie dzisiaj” naprawdę działa. A rano zwykle jesteśmy zregenerowani, bardziej wypoczęci, w lepszych nastrojach i bardziej skłonni do wytrwania w wyzwaniu jeszcze przez ten jeden dzień.

Podsumowanie w trzech zdaniach

Podsumowując: nie rezygnuj w trudnościach. A żeby się tego nauczyć poznaj siebie i codziennie podejmuj wyzwania. Najpierw małe, potem coraz większe (ale też dzielone na małe fragmenty). Dzięki temu z czasem wyrobisz sobie nawyk wytrwałości i skreślisz z swojego słownika stwierdzenie „poddać się”.

Jako test na wytrwałość chcę Ci zaproponować czytanie do końca roku każdego mojego wpisu. Żeby podjąć wyzwanie – zapisz się na newsletter, a dostaniesz na maila powiadomienie o każdym nowym artykule:

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

Jeśli zainteresowały Cię książki, o których wspomniałem we wpisie, zachęcam Cię do sięgnięcia po nie przez poniższe linki. Dzięki temu wesprzesz moje blogowanie małą prowizją, którą dostanę od wybranego sprzedawcy. Książki Larssena znajdziesz też na Legimi.

E.B. Larssen: „Bez litości” (tej jeszcze nie czytałem, ale mam ją na liście)

E.B. Larssen: „Hell week” (tę już mam za sobą)

św. Ignacy Loyola: „Ćwiczenia duchowne” (a ja pisałem, że duchowość Jezuitów do mnie nie przemawia…)