połamany Krzyż w kawałkach, zdjęcie: ddp@unsplash.com, CC-0
odprawa

Kawałki Krzyża (Łk 9, 18-24)

Gdy działałem w Męskiej Stronie Rzeczywistości, ks. Jacek Stryczek często odwoływał się do słów z dzisiejszej Ewangelii: „niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż” uzupełniając, że krzyż to wyzwanie, a nie kara. I to tłumaczenie we mnie zostało – mój krzyż to coś, co mogę wziąć, ale nie muszę. I coś, co nie ma mnie oddalać od świata, tylko przybliżać do Boga. Jezus, kontynuując wypowiedź, mówi o największym wyzwaniu, przed jakim stoi każdy z nas: śmierci. I na tym chciałbym się dzisiaj zatrzymać.


Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: ”Za kogo uważają Mnie tłumy?”. Oni odpowiedzieli: ”Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Zapytał ich: ”A wy, za kogo Mnie uważacie ?”. Piotr odpowiedział: ”Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: ”Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”. Potem mówił do wszystkich: ”Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”.

W naszej kulturze śmierć ma zabarwienie negatywne. Jako ludzie zachodu często udajemy, że śmierci nie ma, próbujemy nazywać ją inaczej, wyrzucamy ją poza miejsca, w których żyjemy i staramy się nie patrzeć tam, gdzie ona jest. Wiele osób najchętniej by zapomniało, że ona jest – tak, jakby przez to dało się jej uniknąć.

Jezus za to mówi bardzo konkretnie:

Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa.

Gdy my słyszymy „krzyż”, zwykle myślimy o trudnościach, cierpieniach, problemach lub – jak wspomniałem we wstępie – wyzwaniach. Ale słuchacze Jezusa nie odbierali tych słów z perspektywy dwóch tysięcy lat teologii. Dla nich „krzyż” był po prostu ważącą parędziesiąt kilogramów belką drewna, którą skazaniec brał na plecy i niósł na miejsce wykonania wyroku. Tam go do niej przybijano albo przywiązywano, zawieszano ją na drugiej belce – wbitej w ziemię – i czekano, aż umrze. Koniec pieśni. Właśnie takiej metafory użył Jezus.

Co wynika z odczytania słów Jezusa w ten sposób?

Po pierwsze: wszyscy jesteśmy skazańcami. Każdy z nas popełnił grzech i zasługuje na śmierć.

Po drugie: w Chrześcijaństwie chodzi o prawdziwe życie w pełni. A elementem prawdziwego życia jest śmierć. Nikt z nas (nie dotyczy wniebowziętych) jej nie uniknie. A uciekając przez świadomością tego, że kiedyś przejdziemy przez śmierć – uciekamy od pełni życia.

Po trzecie: ta śmierć to nie taka szybka sprawa. Umieranie jest procesem, który musimy mieć z tyłu głowy przez całe dojrzałe życie (rety, ale optymistycznie zabrzmiało). Jako skazańcy, mamy swój krzyż brać codziennie – nie wystarczy zrobić tego raz.

I po czwarte: dzięki Jezusowi wiemy, że to tylko pewien etap przejściowy, a nie koniec naszej historii – bo zanim sam pokazał to Zmartwychwstaniem zapowiedział, że warunkiem osiągnięcia pełni życia jest brak strachu przed jego utratą dla Niego.

Dla nas, żyjących w dość cukierkowych czasach, to trudne słowa. Pomocna tu jest inna zasada formacji wyniesiona z MSRu: „podejmuję ekstremalne wyzwania, które przekraczają moje siły”. Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, że dla wielu osób (jeśli nie dla każdego) śmierć zdecydowanie jest takim wyzwaniem. Patrząc biologicznie – na pewno przerasta nasze siły, bo nikt swojej śmierci nie przeżyje. Patrząc z punktu widzenia wiary – tuż po śmierci będzie sąd, który nas przerasta i w którym dobrze byłoby się zdać na Miłosierdzie Boże. A, jak wie każdy operator, do takiego wyzwania trzeba podchodzić po kawałku. Mamy się przygotowywać do śmierci biorąc swój krzyż każdego dnia.

Absolutnie więc nie chodzi o to, żeby umrzeć jak najszybciej i jakkolwiek śmierci pomagać. Mamy przyjmować życie nawet, jeśli tęsknimy za śmiercią tak, jak święty Paweł (Flp 1, 23-24):

pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze, pozostawać zaś w ciele – to bardziej dla was konieczne. 

Możesz za to codziennie oddać ze względu na Jezusa coś, co wydaje Ci się niezbędne do życia. Mąż może zrezygnować z wyjścia na mecz z kolegami, żeby więcej posprzątać mieszkanie. Tato może odpuścić sobie godzinkę grania na konsoli po pracy, żeby wyjść z dziećmi na plac zabaw. Ksiądz może nie oglądnąć dwóch odcinków serialu i dłużej zostać w konfesjonale, żeby każdemu penitentowi poświęcić więcej czasu. Większość z nas może rezygnować z hummusu albo szynki na chleb, a za to wrzucić coś bezdomnemu do kapelusza. Możesz zrezygnować z udzielania się we wspólnocie czy stowarzyszeniu, żeby mieć więcej czasu w domu. Mógłbym wymieniać przykłady długo, ale to Ty najlepiej wiesz, oddanie spowoduje, że jakaś część Ciebie umrze. Pamiętaj tylko o warunku – masz to zrobić z powodu Jezusa, czyli dla Miłości.

Umieranie codziennie po kawałku jest trudne. Ale jeśli zrobisz to z miłości i będziesz w tym wytrwały z czasem zobaczysz, że właśnie w tym jest pełnia życia.

Życie, rozwój, umieranie – to wszystko to procesy, które wymagają czasu. Jeśli chcesz, żebym Ci pomógł w przechodzeniu przez nie, zapisz się na newsletter:

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

PS. Kiedyś też napisałem, że przyjęcie Ewangelii to wybór konkretnego stylu życia.