takie pięcioliterowe słowo na k, kojarzone ze stwierdzeniem "urwał nać'
odprawa

Jest takie jedno słowo… (Łk 21, 25-28, 34-36)

Ostatnio byłem na kursie pierwszej pomocy dla obcokrajowców. Podczas omówienia protokołu FAST, stosowanego do rozpoznaniaudaru mózgu, wywiązała się dyskusja na temat wykrycia problemów z mową bez znajomości lokalnego języka. Prowadzący podał bardzo proste rozwiązanie do zastosowania w Polsce. W końcu jest takie jedno słowo, które zna chyba każdy Polak i którego lubimy używać w razie kłopotów. Do tego „uczynni” samozwańczy lektorzy szybko uczą tego słowa swoich kolegów z zagranicy, więc większość obcokrajowców jest z tym słowem obeznana i nie będzie miała problemu z  rozpoznaniem, czy poszkodowany potrafie je poprawnie wymówić. I tym sposobem mogą odfajkować literkę „S” w protokole. A tak przy okazji: jak Ty reagujesz, gdy masz kłopoty?

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”.

Gdy wpadniesz w kłopoty, możesz rzucać mięsem – często jest to nasza pierwsza, odruchowa reakcja, której nie jesteśmy nawet świadomi. Dla co bardziej opanowanych to „rzucanie mięsem” będzie oznaczało „motyla noga” albo będzie się odbywało na poziomie dialogu wewnętrznego. Ale przyznajmy, że większość z nas właśnie tak reaguje na trudności w życiu.

Z tego co wiem, nie jest to tylko przypadłość Polaków. Inne narodowości robią tak samo, tylko używają w zamian innych słów.

Można inaczej?

Jeśli jesteś Chrześcijaninem, to w ogóle powinno Cię dziwić, że można na trudności reagować w ten sposób. Jezus w dzisiejszym czytaniu mówi nie o byle jakich kłopotach. Mówi o sytuacji w której ludzkość ogarnie ogólny strach – taki, że nawet czekając na zagrożenie, ludzie będą z powodu tego strachu mdleli. Deszcze i wiatry będą szalały tak mocno, że nasza technologia sobie z nimi nie poradzi. Z rzeczy, które mniej rozumiem – będą znaki na księżycu, słońcu i gwiazdach, a moce niebios zostaną wstrząśnięte.  Ogólnie będziemy mieli przerąbane bardziej, niż po wkurzeniu kaprala na unitarce.

Wytyczne Jezusa mówią, że w tej sytuacji reakcja Chrześcijan ma wyglądać tak:

nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie.

Czyli zamiast zakląć pod nosem, jak z niebem będzie działo się coś niezrozumiałego, zacznie zalewać Cię woda i będziesz tracił zmysły ze strachu (i indywidualnego, i społecznego), masz zebrać się w sobie i z optymizmem patrzeć w przyszłość bo wiesz, że to wszystko to znaki przychodzącego Jezusa. A skoro w tak ekstremalnych sytuacjach Bóg oczekuje od nas takiej reakcji, to czy nie powinniśmy tego zastosować też do prostych, codziennych trudności?

Można stwierdzić, że przecież codzienne problemy to co innego, niż Paruzja, a Jezus jasno określił, jak rozpoznać czas Jego przyjścia i na jakie znaki mamy zareagować podniesieniem głowy. Tak jasno, że przynajmniej raz na 10 lat mamy nowy prąd wyznaczający dokładną datę końca świata. Jeśli jesteś zwolennikiem tej opcji – masz luz i nie musisz się martwić.

Ale można też popatrzeć od innej strony. Przecież (Łk 16, 10):

„kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie”,

dlatego nasze reakcje na małe trudności pokazują, jak kiedyś zareagujemy w obliczu tych o skali kosmicznej. Jeśli więc po potknięciu się o rozwiązaną sznurówkę, przy nakładaniu łańcucha, który spadł z zębatki w rowerze, albo widząc odjeżdżający pociąg, którym miałeś dojechać na spotkanie 200 kilometrów dalej będziesz umiał nabrać ducha i podnieść głowę, wyrobisz w sobie nawyk potrzebny w czasie Paruzji.

Właśnie wystartowaliśmy z Adwentem. W tym roku mamy 23 dni na przypomnienie sobie o tym,  że Bóg przychodzi i przygotowanie się do świętowania Bożego Narodzenia. W czasie tych trzech tygodni i dwóch dni na pewno przytrafi się wiele sytuacji, które wręcz wyprowadzą Cię z równowagi. Jeśli chcesz nauczyć się ekstremalnie czekać na Pana, potraktuj każde z takich wydarzeń jako swoją prywatną, małą Apokalipsę: nabierz ducha, podnieś głowę i zobacz, że właśnie w tej sytuacji zbliża się Twoje odkupienie. Niech ta reakcja konkuruje w Tobie z tym słowem, które zawsze ciśnie się na usta.

On przychodzi.

Adwent jakoś zawsze jest czasem, w którym się mocniej mobilizuję na blogu. Do tego zaraz będzie początek nowego roku, a więc czas planowania i wdrażania zmian. Jeśli chcesz nie przegapić nowości, które wprowadzę – zostaw swój e-mail poniżej, a powiem Ci o każdej z nich:

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.