perspektywa jednego dnia, zdjęcie: curtis-macnewton-vVIwtmqsIuk-unsplash CC-0
LFX

Jeden dzień

Ci, którzy mnie znają wiedzą, że lubię poukładać sobie rzeczy do zrobienia. W swoim bullet journalu mam rozpisane plany mniej-więcej do połowy 2022 roku. Co tydzień przeglądam swój kalendarz i listy zadań żeby się upewnić, że o niczym nie zapominam i nie jestem przeładowany. Staram się być przy tym jak najbardziej elastyczny, ale nagłe zmiany planów są dla mnie frustrujące i niezbyt komfortowe. Taka skłonność do porządkowania w wielu sprawach mi pomaga, ale są też obszary życia, w których totalnie się nie sprawdza i wręcz przeszkadza. Ostatnio życie przyniosło mi ćwiczenie, które pomogło mi w walce z próbą zaplanowania wszystkiego. Postanowiłem je opisać, bo być może przyda się też i Tobie.


A było to tak: wstałem pewnej czerwcowej niedzieli i odkryłem, że lodówka przestała chłodzić. Światełko w środku nie działało, diody i przyciski kontrolera nie reagowały na sugestie moich palców, a agregat przy ścianie nawet nie mruczał. Jedynym znakiem, że jeszcze niedawno wszystko było w porządku było to, że jedzenie w środku było ciągle chłodne.

Lodówka była ciągle na gwarancji, więc po tym optymistycznym wstępie nie ogłoszę zbiórki na nowy sprzęt AGD (chociaż, co tam: MAM HOROM LODUFKE!). W poniedziałek zadzwoniłem do centrum obsługi klienta (bo po co coś takiego miałoby działać w niedzielę…), we wtorek dostałem zwrotny kontakt z lokalnego serwisu i przyjechał serwisant. Diagnoza: elektronika padła, trzeba sprowadzić nową. Okazało się, że oficjalny serwis bardzo wprowadził metodologię lean i sprawne zarządzanie łańcuchem dostaw, bo na dostawę części musieliśmy czekać 10 dni (a ostatecznie wyszło ich 15). I tu zaczęło się ćwiczenie.

Jak wspomniałem we wstępie, lubię mieć zaplanowane do przodu wszystko, co się da. Jedzenie zaliczam do kategorii „da się”. Zazwyczaj na duże zakupy chodzę raz w tygodniu, a w pozostałe dni co najwyżej dokupujemy pieczywo i drobne rzeczy. Ponieważ postanowiliśmy nie szukać lodówki zastępczej, awaria chłodziarki sprawiła, że musieliśmy w domu na nowo przemyśleć kwestię zakupów i zapasów. Ponieważ wraz z oczekiwaniem na dostawę części rozpoczęła się fala czerwcowych upałów, przechowywanie większości jedzenia nie wchodziło w grę. To znaczy jasne: nie było problemu z makaronami, kaszami, konserwami i tym podobnymi rzeczami, ale już mięso, wędliny i nabiał w dzień po otwarciu były bardziej pociągające dla much, niż dla nas. Podobnie odpadało gotowanie na parę dni – niedojedzone resztki w większości musiały trafić do kosza.

Tak więc zamiast wielkich zakupów weekendowych zaczęliśmy robić małe zakupy codzienne. I musze przyznać, że było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Totalne wyjście z tego, co lubię i co jest dla mnie wygodne. Całkowita zmiana stylu planowania zakupów i gotowania. Zamiast wielkiej siatki z Ikei, chodziłem na zakupy z małą torbą. Generalnie omijałem działy z chłodziarkami. A przed rozpoczęciem gotowania trzeba było się dwa razy zastanowić, ile makaronu czy kaszy będziemy chcieli zjeść.

Mam nadzieję, że Ciebie takie przygody z lodówką ominą, ale zachęcam do powtórzenia podobnej rzeczy w warunkach kontrolowanych, dobrowolnie. Zrezygnuj na jeden dzień z planowania długoterminowego w jednym z obszarów życia i zobacz, jak się z tym będziesz czuł. Sam zdecyduj, co będzie dla Ciebie odpowiednim wyzwaniem. Zakupy? Planowanie spotkań i zadań? Lista seriali do oglądnięcia? Prace w domu? Czas z dziećmi? Budżet? Książki do przeczytania? Trening? A może jeszcze coś innego?

Mi przeżycie dwóch tygodni bez lodówki przede wszystkim pokazało, że da się tak żyć. Że można odpuścić uporządkowanie i zaplanowanie na rzecz robienia zakupów w miarę potrzeby. Że sklepy nie będą nagle zamknięte i towary nie zniknął w magiczny sposób z półek (nie dotyczy wolnych dni w okolicach dłuższych weekendów). Zobaczyłem też, że takie robienie zakupów wychodzi drożej, niż zaplanowane wyjście raz w tygodniu – nie tylko finansowo, ale wymaga też więcej czasu. No i mogłem stwierdzić, że jest to dla mnie mniej komfortowe.

Prosta awaria, a pomaga wiele się o sobie dowiedzieć.

W tym wszystkim jest jeszcze głębsza sprawa. Jeśli jesteś Chrześcijaninem, to pewnie przynajmniej raz w tygodniu modlisz się modlitwą „Ojcze nasz” i wypowiadasz tam słowa (Mt 6, 11):

Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj;

Wśród interpretacji tego fragmentu Ewangelii często mówi się o tym, że Bóg chce zabezpieczyć nasze potrzeby życiowe, ale o. Adam Szustak OP w „Projekcie: Jonasz” zwrócił uwagę na kończące ten wers „dzisiaj”. Odmawiając Modlitwę Pańską, Chrześcijanie na całym świecie nie modlą się o obfite rezerwy czy bogactwa na całe życie; modlą się o chleb na dzisiaj – i koniec. Moja przygoda z lodówką pozwoliła mi to odczuć w praktyce i pomogła lepiej zrozumieć te słowa. Mogłem wydostać się z klatki mojego bezpiecznego planowania i rzucić w zaufanie Bogu. Mogłem przestać martwić się o to, co będę jadł jutro – tak, jak prosił Jezus w Mt 6, 31; 34:

Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? (…) Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.

Jeśli więc zdecydujesz się na proponowane w tym wpisie ćwiczenie i wierzysz w Boga, nie zapomnij codziennie zaczynać od „Ojcze nasz”. Pozwoli Ci to popatrzeć na to co robisz z lepszej perspektywy.

Teraz tylko sam musisz stwierdzić czy wystarczy Ci odwagi, żeby popatrzeć na swoje życie z perspektywy tylko bieżącego dnia.

Napisanie tego wpisu zajęło mi trochę i nie skończyłbym go gdybym w końcu nie powiedział sobie „jeśli nie wypuszczę tego dzisiaj, to go usuwam”. Ostatnio regularne pisanie mi nie idzie, ale i tak zachęcam Cię do zapisania się na newsletter. Przynajmniej nie będziesz musiał sprawdzać co parę dni, czy napisałem coś nowego. A dla mnie będzie to dodatkowa motywacja, żeby wrócić do regularnego pisania.

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

PS. Jak Ci się nie spodoba, to po prostu wypiszesz się po paru mailach i uznamy, że nic nigdy się nie stało.