dotyk jak przy stworzeniu, zdjęcie: Fred W Baker III US Army, CC_0
odprawa

Dotyk przeszłości i przyszłości (Mk 5, 21-43)

Czas Starego Testamentu to było misterium! Arka Przymierza leżała w tabernakulum w Świątyni Jerozolimskiej. Najwyższy kapłan wchodził tam raz w roku. Inni Żydzi mogli co najwyżej popatrzeć z oddali na zasłonę rozwieszoną nad miejscem najświętszym. To był Bóg, do którego czuło się respekt! Problem w tym, że te wszystkie bariery wzięły się z tego, że oddzieliliśmy się od Boga grzechem. Zostały zbudowane jednym dotknięciem drzewa. I jeden dotyk wystarczył, żeby je zburzyć.

Gdy Jezus przeprawił się z powrotem łodzią na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd Go ściskali. A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc zbliżyła się z tyłu między tłumem i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. Jezus także poznał zaraz w sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: „Kto dotknął się mojego płaszcza?” Odpowiedzieli Mu uczniowie: „Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: „Kto się Mnie dotknął?”. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości”. Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela ?” Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi : „Nie bój się, tylko wierz”. I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia wszedł i rzekł do nich: „Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”. I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań”. Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.

To, co było przed stworzeniem świata jest dla nas niewyobrażalne (duża w tym zasługa Newtona ale myślę, że po prostu jest to ograniczenie naszego pojmowania rzeczywistości). Ale spróbujmy jednak sobie to wyobrazić. Nie ma jeszcze czasu, ale jest niesamowita dynamika Trójcy Świętej. Nie ma jeszcze przestrzeni, a Bóg jest wszędzie. W tym bez-czasie i bez-przestrzeni, Bóg nagle mówi „Niech się stanie” i zaczyna tworzyć świat. Stopniowo oddziela: światłość od ciemności, niebo od ziemi, morze od lądu, dzień od nocy i tak dalej.

U któregoś z Dominikanów usłyszałem kiedyś bardzo interesującą interpretację jednego aspektu stwarzania świata: w ciągu tych siedmiu dni, Bóg „tracił”. Oczywiście, nie zmieniło to Jego postaci czy istoty. Ale jeśli najpierw Bóg był wszędzie (chociaż nie było żadnego „tutaj”), to decydując się na stworzenie przestrzeni poza sobą musiał z miejsca na taką przestrzeń jakby się usunąć. Na początku Duch Boży unosił się nad bezmiarem wód, ale potem – gdy pojawił się ląd i zwierzęta – ten Duch musiał zrobić im miejsce. A stwarzając kobietę, Bóg wziął tylko odrobinę z mężczyzny (czyli z prochu ziemi), a resztę zabrał z siebie. Oczywiście, ani nie było Go przez to wszystko mniej, ani nie przestał być obecny we wszystkim, co stworzył – ale jednak coś oddawał.

Myślę, że właśnie to uczucie przypomniało się Jezusowi, gdy uzdrowił kobietę chorą na krwotok. Przecież i wcześniej, i później wiele razy uzdrawiał różnych chorych i nie robiło to na Nim najmniejszego wrażenia. A w momencie, kiedy ta kobieta go poczuła poczuł, że „moc wyszła od Niego”. Myślę, że było to dla Niego uczucie dokładnie takie samo, jak podczas stwarzania świata, a w szczególności – gdy budował Ewę.

Bo sama kobieta cierpiąca na krwotok była podobna do Ewy w tym, że była jej przeciwieństwem. Ewa w raju żyła czysta i bez grzechu. Ta kobieta – od dwunastu lat żyła w nieczystości, czyli grzech (w ówczesnym rozumieniu) jej nie opuszczał. Ewa chodziła po całym ogrodzie bez ograniczeń, oddychając zapachem wszystkich stworzonych roślin. Chora musiała mieszkać w izbie dwa na dwa metry dobudowanej z boku rodzinnego domu, nie mogła nikogo dotykać, miała tylko parę sprzętów i naczyń, których mogła używać i pewnie smród od niej czuć było w całym sąsiedztwie (w końcu w tamtych warunkach higienicznych jej nieczystość miała także wymiar czysto fizyczny). Ewie czegoś brakowało, więc sięgnęła po owoc z drzewa poznania dobra i zła. Gdy czegoś brakowało tej kobiecie wiedziała, że jedyne po co warto sięgnąć, to Bóg.

Szczerze – myślę, że Jezus wcale tej kobiety nie uzdrowił. On ją stworzył na nowo. I tak, jak po grzechu w Edenie Bóg chodził i pytał „Adamie, gdzie jesteś?”, tak teraz Jezus zatrzymał się, żeby ją – czystą na nowo – zobaczyć i spotkać.

Ale to wydarzenie nie miało tylko przypomnieć tego, co działo się na początku świata. To była zapowiedź tego, jak będzie działo się po Zmartwychwstaniu Jezusa – czyli jak my możemy żyć.

Jak wspomniałem, religia żydowska była religią opartą na prawie, zakazach i wydzielaniu. Bóg był w niej jak car albo celebryta z manią prześladowczą – niedostępny. Przy czym Bóg nigdy nie oddzielił sacrum od profanum na etapie stworzenia świata – granicę wznieśliśmy, gdy popełniliśmy grzech pierworodny. A potem potrzebowaliśmy Prawa, żebyśmy umieli poruszać się w świecie, do którego nie zostaliśmy stworzeni. Żydów Starego Testamentu – znających jedynie takiego wydzielonego Boga – obrazuje tłum zebrany wokół Jezusa. Idą niby razem, tłoczą się, niby naciskają na Niego – ale mimo wszystko On jest jakby oddzielony od nich. Nie czuje tego, że ktokolwiek z nich Go dotyka. I nagle przychodzi kobieta, która po prostu chce być blisko Niego. Chociaż fizycznie robi dokładnie to samo, co paręset innych ludzi – dotyka Go – robi to zupełnie inaczej przez to, w jakiej chce być z Nim relacji. Dlatego mogła zobaczyć, jak będzie wyglądała relacja człowieka z Bogiem, gdy Jezus swoim Zmartwychwstaniem zburzy cały mur grzechu i Prawa.

Jezus już Zmartwychwstał i dał nam Ducha Świętego, więc taka relacja jest dostępna dla nas na co dzień. W każdej chwili możemy do Niego podejść i dotknąć Go tak, jak tamta kobieta. Korzystasz z tego, czy nadal wolisz żyć za murem Prawa i ocierać się o Boga tak, że ani On, ani Ty nie zwracacie na to uwagi?

Spodobał Ci się ten wpis? Nie przegap kolejnych – zapisz się na newsletter!

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.