Czekając na... - Adwent 2018, zdjęcie: Ben White @unsplash.com CC-0
rozpoznanie

Czekając na… wyjście z wojska

Niestety, muszę zacząć jak typowy staruch: dzisiejsza młodzież tego nie zrozumie. Jszcze dziesięć lat temu każdy mężczyzna w wieku od 19 lat musiał stawić się na komisji lekarskiej i, o ile dostał kategorię A, liczyć się z wezwaniem do odbycia zasadniczej służby wojskowej. W zależności od roku, w którym dostał „bilet”, musiał porzucić na jakiś czas swoje cywilne życie i na 9 miesięcy, rok, dwa lub trzy lata stać się żołnierzem. I tutaj trzeba przyznać, że taka służba nie każdemu się uśmiechała. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że większość poborowych tylko czekała na moment, w którym będą mogli oddać mundur do magazynu.

Dlatego w wojsku powstała tradycja odliczania dni pozostałych do przejścia do cywila. Bardzo często było to realizowane w formie centymetra – na ostatnie sto dni służby kupowało się centymetr krawiecki i codziennie odcinało się jego fragment, aby zwizualizować upływający czas. Co bardziej uzdolnieni artystycznie robili np.. węże, po których codziennie przesuwało się pinezkę. Niezależnie od sprawności manualnych, wielu kupowało „kalendarzyk wojskowy”, który nie tylko pozwalał odliczać dni, ale też podawał budowę kbk AK, wybrane fragmentu Regulaminu Ogólnego Sił Zbrojnych RP i teksty na podryw na przepustce (uwierzcie mi, nie chcecie ich słyszeć).

Wszystko to miało przypominać żołnierzowi że nawet, jeśli właśnie jest cały oblepiony mokrym błotem, a do tego jeszcze wkurzył dzisiaj kaprala, to w pewnym momencie to całe wojsko się skończy i będzie mógł wrócić do normalnego życia. A jeśli właśnie odcina na swoim centymetrze kolejny dzień to znaczy, że jest o 24 godziny bliżej tego momentu.

W jakimś sensie – poborowy w wojsku czekał na to, żeby wreszcie stamtąd wyjść.

O obowiązkowej służbie zasadniczej można mówić różne rzeczy ale uważam, że takiego czekania Chrześcijanie powinni się od poborowych uczyć. Bo nasza sytuacja jest bardzo podobna: to, co robimy tutaj, nie jest naszym prawdziwym życiem. To znaczy nie jest  to życie takie, jakie miało być w pierwotnym zamyśle Boga. To było w raju. Zostaliśmy z niego wyrwani przez grzech pierworodny i musimy teraz „odsłużyć” swoje, aż podczas Paruzji nastanie Nowe Jeruzalem i Bóg nas tam zabierze, żebyśmy znowu z Nim byli.

Przy okazji: zauważyliście, że plan Boga na idealną bliskość z nami ewoluuje? Najpierw była to goła ziemia, potem przeniósł człowieka do ogrodu, a na końcu świata będzie już miasto. Ale koniec dygresji florystyczno-urbanistycznej już wracam do głównego tematu.

Różnica pomiędzy poborowymi a Chrześcijanami jest taka że nie wiemy, ile jeszcze dni musimy czekać na Paruzję. Co nie zmienia faktu, że każdego wieczora jesteśmy już o jeden dzień bliżej chwili, w której Jezus po nas przyjdzie. A to już jest powód do radości i wdzięczności.

W cyklu „Czekając na…” przyglądam się sytuacjom związanym z oczekiwaniem, które wielu z nas zna z codziennego życia. W tych sytuacjach szukam wskazówek, które mogą pomóc w przeżywaniu Adwentu – powtórnego przyjścia Jezusa, na które czekamy. Żeby nie przegapić żadnego odcinka – zapraszam do zapisania się na newsletter:

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

PS. Dla wytrwałych – mój ulubiony tekst na podryw z kalendarzyka wojskowego:

Ładny pies, jak ma na imię? (do dziewczyny z psem)