Czekając na... - Adwent 2018, zdjęcie: Ben White @unsplash.com CC-0
rozpoznanie

Czekając na… wrzątek

Jest wczesny, zimowy ranek. Jeszcze jest ciemno. Szurając nogami po podłodze, jeszcze z na wpół przymkniętymi oczami, wchodzisz do kuchni i po omacku szukasz włącznika światła. Pstryk. Dla oczu szok, więc odruchowo przymykasz je jeszcze bardziej. Po chwili z tej oślepiającej jasności wysuwa się to, na czym skupiasz całą swoją świadomość: czajnik. Teraz możesz uruchomić nawykowy proces: sprawdzić wagę, ewentualnie dolać wody, wstawić na podstawkę (lub kuchenkę) – i poczekać.


Zagotowanie wody w czajniku trwa kilka minut. Prawdopodobnie robisz to kilka razy każdego dnia. No, chyba że używasz zawsze ekspresu do kawy (wtedy czekasz trochę dłużej) albo dystrybutora z gorącą wodą (wtedy w ogóle nie czekasz – w tym momencie pominiemy ten przypadek). Dla mnie wstawienie czajnika na kuchenkę jest zawsze jedną z pierwszych czynności, które robię po wstaniu z łóżka.

Gdy już masz wrzątek, możesz zaparzyć sobie herbatę albo kawę, poczekać chwilę… i wtedy przychodzi ten moment, kiedy statystyczna większość z nas robi „ach” i może wreszcie zacząć normalnie funkcjonować.

Jednocześnie trzeba przyznać, że z punktu widzenia termodynamicznego, gotowanie wody jest czynnością dość głupią. Trzeba zużyć energię na zagotowanie wody tylko po to, żeby potem czekać, aż ta energia zostanie oddana do otoczenia, a przygotowany napój będzie miał temperaturę znośną dla naszego układu pokarmowego.

Tylko bez tej straty, prawie nic by się nie zaparzyło i nie byłoby tego uczucia „wow” przy pierwszym łyku napoju.

Myślę, że na końcu świata będziemy mieli podobne wrażenie. Wtedy przyjdzie Bóg ze swoim Miłosierdziem i okaże się, że wszystkie nasze starania, wyrzeczenia, dobre uczynki, czas poświęcony na modlitwę, rekolekcje były stratą, bo nagle przyszedł On i chce nam przebaczyć. Nie za to, co zrobiliśmy, tylko tak po prostu – z tęsknoty za nami.

Tylko bez tego, co robimy teraz, być może nie będziemy potrafili Jego Miłosierdzia przyjąć. Być może nie będziemy potrafili zdecydować się na spędzenie z Nim wieczności, jeśli teraz nie walczymy o pięć minut modlitwy.

Czekanie na koniec świata jest dane każdemu z nas po to, żebyśmy mogli się na to wydarzenie przygotować. Wyrobić sobie nawyk wybierania Boga, a nie grzechu. Jezus zapowiedział świętemu Janowi, że chce nas zimnych albo gorących (Ap 3, 15). Myślę, że w ciągu całego życia mamy się „zagotować”, żeby w czasie Apokalipsy ostygnąć – odłożyć na bok te wszystkie nasze działania, żeby pozwolić Mu się zabrać do Nieba. Tam będzie dla nas ten efekt „wow” – zobaczymy, co Bóg przygotował dla nas na samym początku świata.

W cyklu „Czekając na…” przyglądam się sytuacjom związanym z oczekiwaniem, które wielu z nas zna z codziennego życia. W tych sytuacjach szukam wskazówek, które mogą pomóc w przeżywaniu Adwentu – powtórnego przyjścia Jezusa, na które czekamy. Żeby nie przegapić żadnego odcinka – zapraszam do zapisania się na newsletter:

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.