Czekając na... - Adwent 2018, zdjęcie: Ben White @unsplash.com CC-0
rozpoznanie

Czekając na… powołanie do wojska

W pierwszym wpisie w zeszłym tygodniu pisałem o tym, jak to kiedyś czekało się na wyjście z wojska. Ale „dzisiejsza młodzież tego nie zrozumie” – pobór został zawieszony i Wojsko Polskie stało się nagle armią, do której trudno jest się dostać. Dlatego dzisiaj opiszę oczekiwanie wojskowe z perspektywy kogoś czekającego na etat w jednostce.


Jak wygląda rekrutacja do wojska dla kogoś, kto jeszcze nie składał przysięgi wojskowej? Kandydat składa dokumenty w WKU, przechodzi badania lekarskie i psychologiczne, zostaje skierowany na służbę przygotowawczą lub „szesnastkę” w WOT i czeka, aż na odpowiednim szkoleniu będzie dla niego miejsce. Potem wstępuje do NSR (chociaż ta formacja ma być już zawieszona) lub WOT i odbywa przewidziane szkolenia, jednocześnie starając się dostać do wymarzonej służby zawodowej. Żeby przemienić się w zawodowca, ochotnik musi przejść rozmowę w wybranej jednostce, zdać egzamin z WFu, potem chyba jeszcze raz zaliczyć psychologa i komisję lekarską (tutaj nie jestem pewien, czy trzeba faktycznie to powtarzać) no i – jeśli dotychczas nie odpadł na żadnym z etapów – poczekać na odblokowanie etatu na poziomie MONu. Bułka z masłem, prawda?

Jak łatwo się zorientować po powyższym opisie, to wszystko potrafi trwać i trwać – maszyna biurokratyczna nie działa zbyt szybko, o ile nie ma aktualnie priorytetów do zrealizowania. Mój kolega czekał na zgodę z Departamentu Kadr MON na etat w Wojskach Lądowych sporo ponad rok. W międzyczasie zdążył od zera przejść całą rekrutację na żołnierza zawodowego Wojsk Obrony Terytorialnej i rozpoczął tam służbę. A pewnego dnia dostał list z MONu, że etatu w Lądowych nie dostanie. Uzasadnienie? Jest żołnierzem zawodowym, więc nie może brać udziału w rekrutacji przeznaczonej dla żołnierzy rezerwy. Piękne, prawda?

Pierwsze pokolenie Chrześcijan było przekonane, że Chrystus powróci za ich życia. Drugie też. Mniej-więcej czterdzieste – że zrobi to przy okazji 1000-lecia swoich urodzin. W naszym pokoleniu – myślę, że tak naprawdę większość Chrześcijan uważa, że na koniec świata załapie się już z grobu. Nasze czekanie na Paruzję stało się zimne. A przecież powinno być dokładnie takie, jak mojego kolegi na etat. Wkurzał się na to, że to tyle trwało, skoro wszystko już było gotowe i tylko czekało na podpis – tak. Ale równocześnie kombinował jak mógł, żeby dopiąć swego – tak, że ostateczna decyzja dotarła do niego, jak już był w wojsku.

My też możemy się denerwować, dlaczego Jezus jeszcze nie wraca, skoro tylko tego brakuje do ostatecznego pokonania zła. Lepsze to, niż zimne czekanie bez wiary w to, że Apokalipsa się zdarzy za naszego życia. Możemy kombinować co zrobić, żeby na końcu świata wejść do Nieba. Jak tu mam grzech, który mi blokuję drogę, to tym razem z tej strony go uderzę Miłosierdziem Boga. Jak tu mam jakąć wadę, która mi przeszkadza, to ją zaatakuję robiąc coś dobrego. Jak zły duch mi sugeruje, że od trzydziestu lat modlę się o to samo i nie ma efektu, to tym bardziej się będę modlił, żeby spędzać więcej czasu z moim Bogiem.

A w efekcie może będzie dokładnie tak samo, jak z powołaniem do służby zawodowej mojego kolegi. Że jak wreszcie nastanie Paruzja, to ja i tak będę już blisko Boga.

W cyklu „Czekając na…” przyglądam się sytuacjom związanym z oczekiwaniem, które wielu z nas zna z codziennego życia. W tych sytuacjach szukam wskazówek, które mogą pomóc w przeżywaniu Adwentu – powtórnego przyjścia Jezusa, na które czekamy. Żeby nie przegapić żadnego odcinka – zapraszam do zapisania się na newsletter:

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.