Czekając na... - Adwent 2018, zdjęcie: Ben White @unsplash.com CC-0
rozpoznanie

Czekając na… autobus (albo tramwaj, trolejbus lub metro)

Lubię, jak codzienność podsuwa mi tematy do opisania*. Dzisiaj wieczorem musiałem pojechać  do jednej z krakowskich galerii handlowych i wybrałem autobus zamiast samochodu. Nie sprawdzałem rozkładu jazdy – miałem trzy bezpośrednie autobusy, więc uznałem, że nie będę  stał na przystanku dłużej, niż parę minut. Ostatecznie wyszło tak, że wsiadłem do autobusu dopiero po 13 minutach – czekanie na przystanku było najbardziej czasochłonnym elementem mojej wyprawy.  I o tym czekaniu dzisiaj napiszę, a dokładniej o jego trzech aspektach adwentowych.

Tak w ogóle: jeśli częściej jeździsz tramwajem, metrem albo trolejbusem, niż autobusem, po prostu podmień te dwa słowa w całym wpisie.

Aspekt pierwszy: czekanie na autobus nie jest tak naprawdę czekaniem na autobus. Jest elementem drogi. Etapem koniecznym do tego, żeby się gdzieś dostać. Zwykle gdy stoisz na przystanku(nie dotyczy rodziców małych dzieci:-) ), nie chodzi Ci o to, żeby się tym autobusem przyjechać, tylko żeby gdzieś być i coś robić. Tak samo jest z czekaniem na Paruzję – tak naprawdę to nie jest oczekiwanie na sam koniec świata. To czekanie na to, co będzie po tym końcu – niebo. W tym sensie, sama apokalipsa jest tylko autobusem – środkiem, żeby się dostać do Nowego Jeruzalem.

Aspekt drugi: jak wspomniałem we wstępie, nie sprawdzałem dzisiaj rozkładu jazdy. Bo w ogóle od jakiegoś czasu go nie sprawdzam. Często – zwłaszcza w godzinach szczytu – kartka wisząca na przystanku nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jeśli zobaczę, że autobus ma być o 5:11, to o 5:10 będę się już niecierpliwił, a o 5:12 będę zdenerwowany tym, że go nie ma. Gdy nie patrzę na rozkład – po prostu wypatruję nadjeżdżających autobusów i wsiadam, gdy przyjedzie ten właściwy. Bardzo podobnie jest z czekaniem na koniec świata. Jeśli próbujesz jakoś odgadnąć jego datę, co najwyżej się zestresujesz i sfrustrujesz, a może nawet zawiedziesz. Lepiej w oczekiwaniu przylgnąć do pewności, że ten dzień nadejdzie i być gotowym, żeby z niego skorzystać.

Aspekt trzeci: rzadko kiedy czekając na przystanku tylko stoję i patrzę na przejeżdżające pojazdy. Raczej w tym czasie dzwonię, odpisuję na wiadomości, modlę się, czytam itp. Staram się dobrze wykorzystać ten czas oczekiwania. Ale jednocześnie nie mogę zapomnieć o tym, że to jest właśnie tylko czas czekania. Nie chcę przegapić swojego autobusu, a gdy przyjedzie – na chwilę muszę rzucić wszystko, żeby do niego wsiąść. Chrześcijańskie czekanie na Paruzję powinno być właśnie takie: mamy wykorzystać ten czas sensownie i być aktywni, ale jednocześnie musimy być czujni i nie przegapić Dnia Pana.

W cyklu „Czekając na…” przyglądam się sytuacjom związanym z oczekiwaniem, które wielu z nas  zna z codziennego życia. W tych sytuacjach szukam wskazówek, które mogą pomóc w przeżywaniu Adwentu – powtórnego przyjścia Jezusa, na które czekamy. Żeby nie przegapić żadnego odcinka – zapraszam do zapisania się na newsletter:

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

* Tak szczerze, to już dawno miałem w swoich planach tego cyklu zapisany temat „na autobus”, ale to, że czytasz wpis dzisiaj, zawdzięczasz mojej wyprawie do galerii.