pies w okularach, który dziwnie wygląda
LFX

Coś tu jest nie tak

Mało kto dzisiaj twierdzi, że ma wystarczająco dużo czasu na wszystko, czym chce się zajmować. Budzimy się o dziesięć minut za późno, biegamy z domu do pracy, ze spotkania na spotkanie, z jednego zadania na następne, z dziećmi ze szkoły na zajęcia dodatkowe, z jednego serialu na stronę z memami, a wieczorem szybki prysznic i do łóżka, bo już niedługo znowu zadzwoni budzik. Bardzo łatwo jest w tym wszystkim zapomnieć o tym, że każdym wyborem kierujemy nasze życie w jakimś konkretnym kierunku. Jeszcze łatwiej – tłumaczyć sobie, że nie ma się czasu na ważne rzeczy. A zastanawiałeś się kiedyś, jakby naprawdę to sprawdzić?


Parę dni temu napisałem do odbiorców newslettera, że raz na kwartał warto poświęcić 20 minut na oglądnięcie jednego filmu na Youtube i przemyślenie, czy na pewno dobrze kierujemy swoim życiem. W sumie nie ma sensu, żebyś był stratny, więc zachęcam Cię do tego samego. Filmik znajdziesz w moim wpisie sprzed roku. Zanim przeczytasz dalszą część wpisu, wejdź tam i go oglądnij.

Oglądnąłeś? Gratuluję! Zrobiłeś dla siebie naprawdę świetną rzecz (nawet, jeśli teraz tego nie czujesz). Czytaj dalej a dowiesz się, dlaczego warto było kliknąć.

Czytasz to bez sprawdzenia poprzedniego wpisu? No to możesz mieć poważny problem. Na szczęście – problem, z którym walczę i ja.

A tak się to zaczęło…

Cztery lata temu na jakiejś akcji charytatywnej u Jezuitów kupiłem zestaw kart z „Ćwiczeniami Duchownymi”, wydany przez Wydawnictwo WAM (jeśli Cię to interesuje, link znajdziesz na końcu wpisu). Ponieważ dość długo leżały na półce i kurzyły, w styczniu postanowiłem się wreszcie za nie zabrać. Jako jeden z celów na ten rok, przyjąłem przerobienie wszystkich ćwiczeń. Wyszło mi, że muszę robić mniej-więcej jedno ćwiczenie na tydzień, żeby się wyrobić do końca grudnia.

Mamy maj, dziewiętnasty tydzień roku, a ja przerobiłem na razie 24 ćwiczenia. Były też trzy tygodnie, w których nie udało mi się zrobić żadnego (parę razy zrobiłem za to więcej niż jedno ćwiczenie w tygodniu). Niby spoko – skuteczność na poziomie 85% – prawda? Przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie popatrzyłem na to z innej perspektywy.

Jedno ćwiczenie powinno zajmować około 15-30 minut. To znaczy, że jeśli w danym tygodniu nie przerobiłem żadnej karty, to nie znalazłem w ciągu siedmiu dni (czyli 10080 minut) kwadransa, żeby zająć się czymś, co dla mojego życia jest strategiczne (bo celem wykonywania ćwiczeń jest dla mnie sprawdzenie mojego życiowego kursu). Czyli nie potrafię poświęcić 0,15% swojego czasu, żeby popatrzeć na swoje życie z innej perspektywy i przepracować jedną kwestię, która może być bardzo ważna.

W przypadku oglądnięcia wystąpienia admirała McRavena raz na kwartał – chodzi o poświęcenie niecałych 0,02% swojego czasu. Jeśli czytasz ten wpis, a nie kliknąłeś wcześniej w link, który podałem – naprawdę nie mogłeś tyle znaleźć? Nawet robiąc coś innego i słuchając Youtube’a puszczonego w tle?

Z tego punktu widzenia wygląda to trochę gorzej, niż 85% realizacji planu, prawda?

Dlaczego o tym piszę? Bo wiem, że nie tylko ja tak mam. A być może po ćwiczeniu z filmem z zeszłorocznego wpisu już wiesz, że problem dotyczy też Ciebie. Jesteśmy mistrzami w wymyślaniu sobie wymówek i tłumaczenia, czemu się nie zajmujemy rzeczami, które są dla nas ważne, a czasem wręcz kluczowe. I z tymi wymówkami warto byłoby się rozprawić.

Podstawowa wymówka brzmi „Nie mam czasu” i oznacza to zwykle jedną z dwóch możliwości. Dla ilustracji, cały czas będę używał przykładu z 15 minutami na tydzień. Dlatego, że w 15 minut można zrobić naprawdę dużo.

Opcja pierwsza: nie mam czasu na rzeczy ważne, bo zajmuję się pilnymi (jeśli nie rozróżniasz jednych od drugich, przeczytaj o macierzy Eisenhowera). Nie polemizuje z tym. Większość ludzi jest dzisiaj zalatanych, zapracowanych, przemęczonych i niewyspanych więc wierzę, że Ty też. I, oczywiście, uważam, że ja też. Kluczem dla mnie było uświadomienie sobie, że… no właśnie, tutaj chodzi o 15 minut w skali tygodnia. Żeby zyskać tyle czasu, zwykle wystarczy po prostu popatrzeć na swój kalendarz w świetle zasady Pareto i żadna zaawansowana optymalizacja nie jest potrzebna. A nawet jeśli miałbym sobie odebrać ten czas ze snu – jestem tak niedospany, że dodatkowe 15 minut mniej naprawdę nie zrobi mi różnicy. Więc sorry, nie przyjmuję takiego tłumaczenia.

Opcja druga: nie mam czasu, bo…. po prostu nie mam czasu. Zwykle oznacza to – znowu – jedną z dwóch opcji: albo przeznaczamy dużo czasu na pierdoły, albo ulegamy rozpraszaczom.

Ogólnie jestem daleki od piętnowania przesiadywania na serwisach społecznościowych, oglądania obrazków w internecie i podobnych rzeczy – wszyscy jesteśmy ludźmi i każdy może odpoczywać tak, jak lubi. Ale jeśli oglądasz seriale przez cztery godziny każdego dnia, to według mnie nie ma co tłumaczyć, że nie masz 15 minut na zrobienie czegoś, co jest dla Twojego życia strategiczne (zobacz – w tej skali nawet łatwe wydaje się zyskanie kwadransa na dobę!). Warto się w takiej sytuacji nauczyć się nadawać różnym sprawom priorytety i działać według nich.

Sprawa druga, czyli rozpraszacze, to dla mnie kwestia pewnej pokory. Uświadomienia sobie, że jeśli nie odbiorę teraz telefonu albo odpiszę komuś na maila za parę godzin, to naprawdę nic się nie stanie. Świat się nie zawali i wszystko będzie się toczyło dalej. Oczywiście, nie mówię tutaj o sytuacjach dyżuru lekarza pod telefonem albo gdy ktoś z rodziny jest ciężko chory i może potrzebować naszej pomocy. Jasne, takie sytuacje się zdarzają, ale nie dotyczą wszystkich przez cały czas. Jeśli jesteś dyspozycyjny z takiego powodu – chwała Ci za to! Ale jeśli po prostu musisz od razu przeczytać każdego przychodzącego maila i SMSa – warto nad tym popracować. Ja ostatnio uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem, jaki jest domyślny dzwonek w telefonie, który używam już trzy lata. Bo przez cały czas jest wyciszony. I dobrze mi z tym, chociaż jeszcze pięć lat temu sobie tego nie wyobrażałem i wstawałem do każdego powiadomienia w nocy przed zaśnięciem.

Tak więc: świadomość, co jest dla mnie ważne, priorytety i pokora. Trzy rzeczy, które pozwalają w spokoju zająć w życiu sprawami strategicznymi.

Z mojej historii z „Ćwiczeniami duchownymi” warto wyciągnąć jeszcze jedno. Nie zauważyłbym swojego problemu – a ten wpis by nie powstał – gdybym nie prowadził w bullet journalu ewidencji swoich nawyków: codziennych, cotygodniowych i comiesięcznych (no dobra, te ostatnie to bardziej regularne zadania, a nie nawyki). Nie jest to zajęcie szczególnie fascynujące – na co dzień sprowadza się do zwykłego odkreślenia paru krzyżyków. Ale nawet tak prosty pomiar jest pomiarem i można go przeanalizować. To różnica pomiędzy „wydaje mi się” albo „myślę” a „jest tak”. Dzięki temu mogę sprawdzić, które obszary naprawdę rozwijam, a w których zatrzymuję się na chceniu. Dzięki temu mogłem zobaczyć, że dotychczas dokładnie trzy razy przez cały tydzień nie tknąłem kart z „Ćwiczeniami duchownymi” i zastanowić się, co to tak naprawdę znaczy.

Więc jak – zajmiesz się tym, co w Twoim życiu ważne, czy znajdziesz jakąś wymówkę?

Chciałem Ci też zaproponować jeszcze jeden nawyk – regularne czytanie mojego bloga. Możesz wyznaczyć sobie cel w stylu „raz w tygodniu wchodzę na operator-paramedyk” i patrzeć, czy ukazało się coś nowego. Możesz też zapisać się na newsletter, dzięki czemu wyślę Ci maila za każdym razem, gdy opublikuję coś nowego. To drugie rozwiązanie jest prostsze i, według mnie, lepsze:-). Żeby z niego skorzystać, wystarczy podać maila w formularzu poniżej.

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

Jeśli też chciałbyś spróbować współczesnych „Ćwiczeń duchownych”, możesz sięgnąć po któreś z poniższych narzędzi wydanych przez WAM. Linki afiliacyjne – będę wdzięczny za skorzystanie z nich.

Ćwiczenia duchowne

Kwadrans uważności

W głąb i z powrotem