okładka książki Boży Coaching Malgorzaty Kornackiej, zdjęcie: operator-paramedyk.pl
rozpoznanie

„Boży coaching” – recenzja

Swego czasu – przez zawirowania zawodowe i brak konkretnego pomysłu na zarabianie pieniędzy – myślałem o zajęciu się szkoleniami i coachingiem. Cieszę się, że jednak postawiłem na karierę analityka, ale lekkie zainteresowanie tematem mi zostało. A że lubię czytać, chętnie opowiem Ci o książce „Boży coaching”, która w styczniu wpadła w moje ręce dzięki Wydawnictwu Fronda.


Niestety, moje główne wrażenie jest takie, że książka jest bardzo poplątana i nierówna. A równocześnie widzę, że niektórym może być bardzo potrzebna.

Zanim przejdę do szczegółów: jeśli czytasz ten wpis, może Cię też zainteresować 6 książek, które mogą zmienić Twoje spojrzenie na wiarę.

Poplątana, bo od początku (jak dla mnie) mieszane są zupełnie różne pojęcia. Choćby na okładce rzuciły mi się w oczy trzy sprzeczności.

https://www.instagram.com/p/BtXvJTFBoYR/

Pełny tytuł książki brzmi „Boży coaching. To Ci się opłaca. Jak Biblia może pomóc w terapii”. I wszystko fajnie, tylko… coaching i terapia to dwie zupełnie różne sprawy. O ile coachem dzisiaj próbuje być prawie każdy, to terapię należy zostawić prawdziwym profesjonalistom. Absolutnie nie chciałbym żeby ktoś, kto nie jest psychoterapeutą lub psychiatrą, po przeczytaniu tej książki zaczął próbować leczyć siebie, a tym bardziej innych. I wcale nie jest to kwestia pojęcia zrozumienia słowa „terapia”, bo w książce jest podejmowany nawet temat depresji i ratowania małżeństw w kryzysie.

Druga sprzeczność z okładki to połączenie słowa „coaching” z „to Ci się opłaca”. Może to moje totalne czepialstwo, ale znajomi psychologowie zaszczepili we mnie stwierdzenie, że podstawą coachingu jest jego odpłatność. I jasne – można mówić o tym, że z coachingu wychodzi się lepszym, więc płatność się zwraca z procentem. Można posłużyć się stwierdzeniem przytaczanym przez autorkę, że „każdy robi to, co mu się opłaca”, więc nikt nie korzystałby z coachingu, gdyby nie był on opłacalny. Ale jednak – nie powiedziałbym, że pierwszorzędną cechą coachingu jest jego opłacalność.

No i trzecia sprzeczność okładkowa – sam „boży coaching”. Z tego co wiem, coach nie bierze odpowiedzialności za to, co się dzieje z klientem. Ma tylko zadawać pytania i wspierać w znalezieniu odpowiedzi, ale przy tym ma pozostać neutralny i bierny. Czy to samo można powiedzieć o Bogu, który za nas dał się zabić i Zmartwychwstał, a do tego zostawił nam jasne wskazówki? Jak dla mnie – nie. Bóg to przykład ekstremalnej odpowiedzialności i powinniśmy Go w tym naśladować.

Poza tym książka jest bardzo nierówna. Nie mówię nawet o żartach, które po prostu nie są w moim stylu (i myślę, że dla czytelników to bardzo dobrze:-) ), ale poziom językowy i merytoryczny jest bardzo niezrównoważony. W jednym miejscu pojawiają się absolutne podstawy – jak to, że emocje nie są nacechowane moralnie – w innym zalecenia co do walki z depresją, a jeszcze w innym dygresja o wpływie systemu etycznego psychologa na kierunek prowadzenia terapii i jego zależność od wymagań klienta. Czasami jest używane słownictwo proste, a czasami zbyt specjalistyczne. Nie do końca mogłem się zorientować, kto był zakładanym odbiorcą tej książki.

No właśnie, wspomniałem o kliencie… kolejnym poplątaniem, które zauważyłem w książce, to mieszanie roli psychologa z rolą lekarza (szczególnie widoczne w rozdziałach „O asertywności i o tym, dlaczego unikamy psychologów” i „O smutku depresji”). Psycholog (ani tym bardziej coach) zazwyczaj nie jest równocześnie psychiatrą, bo to dwie zupełnie różne ścieżki kariery. Koniec i kropka.

Jak dla mnie, książce po prostu zabrakło dobrego edytora, który by ją uporządkował i ujednolicił. Zauważyłem parę literówek – ale każdemu zdarza się coś przepuścić, więc to akurat nie jest wielki problem. Gorzej, że często zdania wydają się być urwane – jakby były z wersji roboczej wpisu na blog, a nie z książki. Zupełnie nie rozumiem też zawarcia w książce formularzy, które mają pomagać w wykonaniu ćwiczeń. To znaczy taki dodatek byłby bardzo fajny gdyby nie to, że… po prostu jest w nich za mało miejsca, żeby sensownie te ćwiczenia wykonać. Swojej roli nie spełniają też historie ilustrujące przedstawione zasady, bo niektóre z nich wręcz zaprzeczają prawom, które miały potwierdzać.

No i ostatni zarzut wobec książki: pomimo tytułu, tak naprawdę bardzo mało w niej jest o Bogu. Zwykle pojawia się On w ostatnich stronach rozdziału, które niekoniecznie nawiązują wprost do zasad opisanych wcześniej. Do tego w rozdziale o asertywności autorka narzeka na to, że jako psycholog nie zawsze może kierować się wyznawanymi zasadami wziętymi z Chrześcijaństwa. Więcej o wpływie Boga na nas znalazłem dopiero w ostatnich czterech rozdziałach.

Tyle ostrzeżeń – tak, bo wcale na tę książkę nie narzekam. Tylko uważam, że czytając ją warto mieć pewne rzeczy z tyłu głowy i nie powinna być to pierwsza publikacja z tej dziedziny, jaką ktoś przeczyta w życiu. Wcześniejsza wiedza przydaje się, żeby właśnie wyprostować niektóre zaplątania i nie narobić sobie (lub innym) kłopotów. Teraz przejdźmy do tego, co w książce jest.

Przede wszystkim, podoba mi się konwersacyjny ton książki. Czytając ją czułem się, jakby słuchał prezentacji prowadzonej przez autorkę. Jeśli to zabieg celowy – tłumaczyłoby to wspomniane urwane myśli (co nie zmienia faktu, że według mnie nie powinno to w książce tak wyglądać). Dzięki takiemu stylowi pisania, książkę czyta się bardzo lekko i jest łatwa w odbiorze.

Świetne jest też to, że autorka staje naprzeciw niektórym nurtom coachingowym. Wspomniałem już o kwestii wiary u psychologa/coacha. Autorka kwestionuje pogląd, że coach powinien zostawiać swoje przekonania poza gabinetem. Bardzo podoba mi się też powiedzenie wprost, że asertywność nie ma nic wspólnego z miłością i że gdyby wszyscy byli asertywni, wcale nie żyłoby nam się fajnie i przyjemnie. Za to duży, naprawdę duży plus.

No i – pomimo tego, że początek tego wpisu mógł sprawić wrażenie, że książka wcale mi się nie podobała – poczynając od rozdziału o gniewie, książka trzyma poziom. Czyli jej 60% zrobiło na mnie naprawdę dobre wrażenie i uważam, że jest tam przekazane wiele informacji przydatnych do zrozumienia tego, jak działamy na co dzień.

Podsumowując: jeśli otworzysz tę książkę, weźmiesz do ręki kartkę i długopis oraz będziesz potrafił rozdzielić opisane w niej sytuacje dotyczące codziennego funkcjonowania od stanów, w których musisz sięgnąć po pomoc specjalistów, na 306 stronach znajdziesz naprawdę fajne wskazówki, jak budować więź z Bogiem i dzięki temu stawać się lepszym. Książka wyróżnia się na rynku połączeniem tematyki coachingu i wiary, a przez to porusza niektóre oklepane tematy z innej strony, wbrew dzisiejszym trendom. I choćby ze względu na to warto rzucić na nią okiem.

„Boży coaching” był jedną z trzech książek, które przeczytałem w lutym tego roku. Jeśli też lubisz czytać i interesuje Cię tematyka książki, zapraszam do regularnego śledzenia mojego bloga, gdzie również piszę o Bogu i rozwoju osobistym. Zostaw maila poniżej, a dostaniesz bonusy na start i powiem Ci o każdym moim nowym wpisie.

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.

Książkę do recenzji dostałem od Wydawnictwa Fronda. Ty możesz ją kupić np. korzystając z jednej z poniższych księgarni, dzięki czemu wesprzesz rozwój bloga: