rozpoznanie

RoMy #2: Nieumiejętnych pouczać

Drugi i trzeci z uczynków miłosiernych względem duszy są takie typowo polskie – przecież każdy Polak wie lepiej i umie dobrze doradzić. Dlatego zapraszam do przeczytania zapisu rozmów o nich. Dzisiaj – pouczanie nieumiejętnych.

Janek: Zgodnie z tym uczynkiem, to w czasie studiów doktoranckich byłem bardzo miłosierny – wielu studentów pouczyłem w zakresie ich nieumiejętności. A w ankiecie ewaluacyjnej dowiedziałem się, że studenci mnie nie lubili. Co zrobiłem źle?

Krzychu: A czy w uczynkach miłosierdzia chodzi o to, żeby obdarowywani nas lubili? ;) Niełatwo jest przyjąć, że coś co robię, robię źle. Ale chyba jeszcze trudniej – przynajmniej mi – jest umiejętnie zwracać uwagę. Tak komuś coś powiedzieć, żeby on nie czuł się POUCZONY, ale ZAINSPIROWANY. To by była niesamowita umiejętność – zwracać uwagę tak, żeby ktoś z radością tą uwagę wcielił w życie. Może tego brakło Twoim studentom – inspiracji? Pan doktor kojarzył im się jedynie z wymaganiami – jak je spełnisz, to 3. Jak nie, to 2:P.

J: Nie no, najlepsi studenci to nawet 4 u mnie dostawali:-). Ale może masz rację – identyfikator na moim fartuchu mógł kojarzyć się z wymaganiem, które trzeba przeskoczyć. Podoba mi się myśl, że pouczenie ma być inspiracją. Ale wynika z niej, że ważny jest nie sam fakt, że kogoś pouczę, tylko efekt, jaki to wywoła w drugiej osobie. Czyli żeby wiedzieć, czy zrobiłem uczynek miłosierny muszę popatrzeć, co się dalej z tą osobą dzieje. Mam rację?

K: Niekoniecznie – możesz przecież technicznie wszystko zrobić dobrze, ze szlachetnych pobudek – a ktoś jak był nieumiejętny, tak jest nim dalej. W ogóle wydaje mi się, że ciężko jakikolwiek uczynek kwalifikować jako miłosierny oceniając go po efekcie. Jak Pan Bóg – który jest miłosierny z definicji – kogoś napomina, a ktoś to zlewa, to świadczy o niedoskonałym miłosierdziu Boga?;) Wydaje mi się, że kluczem jest intencja. Jeżeli chcesz komuś dokopać i pouczając go wywyższasz się, a jego poniżasz – to jest to zdecydowanie mało miłosierne. Intencja, od tego się wszystko zaczyna. Pan Jezus mówi, żeby kochać każdego człowieka. A kochać kogoś, to chcieć dla niego jak najlepiej, co w naszej katolickiej narracji znaczy chcieć dla niego zbawienia. To prosta matryca, która pozwoli nam ocenić miłosierność naszego uczynku – co nasze pouczenie przyniosło temu człowiekowi? Czy po tym pójdzie dalej podbudowany, czy zdołowany? Ma do szczęścia bliżej, czy dalej? Niesłychanie istotna jest też forma zwrócenia uwagi.

J: Czyli jednak: intencja, ale w świetle tego, jaki jest efekt jej wprowadzenia w życie. Co do intencji sprawa jest chyba jasna – chcę pomóc drugiej osobie, a nie pokazać jej, że ja jestem mądrzejszy. A jak jest z formą. Skoro Jezus w kazaniu na górze powiedział, że nie można nazwać drugiej osoby „pustą głową” (Mt 5, 22), to jak mam kogoś pouczyć bez uświadamiania mu, że czegoś nie wie?

K: To jest niewykonalne – jeżeli lekarz nie wie, na co ktoś choruje, to jak może leczyć? Tak samo z kimś nieumiejętnym – gdy nie wie, co jest jego problemem, jakże mu zaradzi? Trzeba uświadamiać, ale umiejętnie. Pewnie Cię zaszokuję, ale można komuś powiedzieć, że coś może robić lepiej, bez nazywania go głupkiem:P. Zaczynając pouczenie od tyrady/awantury/wypominania, z automatu można zmusić osobę do obrony. A wtedy – tak myślę – niemal niemożliwym będzie przekonanie jej, że chodzi nam o jej dobro i w ogóle przekonanie jej do naszego zdania.

Od dawna towarzyszy mi myśl, że w kontaktach z innymi ludźmi niesamowicie ważna jest umiejętność zwracania uwagi. Zauważam to w rodzinie, w pracy, w różnych grupach przy Kościele. Wszędzie ta umiejętność jest potrzebna, i niemal wszyscy ją olewają. Mam często wrażenie, że w tym pouczeniu nie chodzi właśnie o pomoc bliźniemu, ale o wbicie szpili, dowartościowanie siebie samego albo o zwykłą, wredną złośliwość. Efekty zazwyczaj są opłakane: „Pan Jezus każe pouczać, to pouczam – ja mam rączki czyste. To tamtemu brakuje pokory, zarozumialcowi jednemu!”.

Siostra Gauda Skass powiedziała kiedyś, że miłosierdzie polega na tym, że dostrzegamy człowieka – nie jego braki, nie jego wady, tylko jego samego. Myślę, że to jest istota sprawy – nie widzieć nieumiejętnego jako kandydata do pouczenia, ale widzieć nieumiejętnego jako mojego brata, którego Pan przy mnie postawił i którego powinienem kochać. I w tym kluczu mu pomagać. Jak będziesz pouczał swojego Jasia, to pewnie nie będziesz zaczynał od pytania „co ty taki głupi?”, prawda?:P

J: Nie (przynajmniej mam nadzieję, że tak nie robię), ale są rodzice, którzy właśnie tak podchodzą do sprawy. Są nauczyciele, którzy mówią uczniom „Ty się chyba nigdy tego nie nauczysz”. Są dowódcy, którzy na szkoleniu cały czas próbują udowodnić szeregowym, że nic nie potrafią. Nawet słyszałem w wojsku stwierdzenie, że „na 5 to umie pan kapral, więc Ty jak wszystko zrobisz dobrze, możesz dostać 4”. W sumie Ty możesz powiedzieć, jak ja się zachowywałem w czasie uczenia ratownictwa.

Teraz widzę, że w mojej świadomości pouczenie kogoś mocno wiąże się z hierarchią – stawiam pouczającego wyżej, niż nieumiejętnego. Za to Ty mówisz o upominaniu brata, czyli kogoś na tym samym poziomie. Masz jakieś wskazówki, jak wyrwać się z systemu myślenia, w który przez dużą część życia wbija ludzi psychologia i pedagogika, a potem jeszcze oceny okresowe: że ktoś, kto umie więcej/lepiej, jest lepszy od tego, który umie mniej?

K: Jasne – jedną, która zawsze działa – każdy z nas jest na tym samym poziomie. Od nikogo nie jestem lepszy. Koniec, kropka. Nic, absolutnie nic nie daje mi prawa uważać inaczej – ani moje osiągnięcia, ani uwarunkowania, ani jakieś szlachetne dzieła, które podejmuję. Nic. Obaj jesteśmy ludźmi, obu nam z tej racji należy się szacunek. Jak nisko człowiek by nie upadł, szacunek mu się należy – i to dokładnie taki sam, jak mi. I gitara, to rozwiązuje problem ustawiania pouczanego na niższej pozycji. Obaj mamy zalety, obaj mamy wady, obaj jesteśmy ludźmi i obaj błądzimy.

J: Ale skoro obaj błądzimy to jakie prawo ma jeden z nas, żeby pouczać drugiego? Co, jeśli to przez moją nieumiejętność wydaje mi się, że wiem lepiej?

K: To Cię wtedy Twój brat naprostuje. Obaj błądzimy, ale może obaj w innych kwestiach. Ja jestem nieumiejętny w kwestiach, w których Ty jesteś umiejętny – normalna rzecz. Po to nam Pan Bóg dał różne umiejętności, różne charyzmaty, żebyśmy się nimi uzupełniali i wspólnie budowali piękne rzeczy. Tak to działa.

J: Czyli to, że jestem w czymś słabszy może być spowodowane tym, ze Bóg przygotował miejsce do rozwoju czyjegoś charyzmatu albo okazję dla kogoś, żeby mógł zrobić coś miłosiernego? Ciekawa perspektywa patrzenia na moje słabsze strony.

K: Jasna sprawa – na swoje wady możesz patrzeć dwojako: jako coś, co Ci utrudnia życie i Cię wkurza, albo jako na coś, co Pan dał Ci po coś. Ja osobiście preferuję tą drugą opcję – nawet moja cukrzyca ma sens. Choć łatwo z nią nie jest, bardzo dużo mnie już nauczyła. Wady też mogą dużo uczyć – choćby pokory, umiejętności przyjmowania pomocy (co też nie jest proste). Na swoje słabsze strony nie ma się co zżymać, to część mnie. Taki Pan dał krzyż, z nim idziemy i nad nimi pracujemy. Jak ktoś nam w tym pomaga – to chyba tylko się cieszyć, nie?

J: No, ja nie nazwałbym od razu wad krzyżem. Ale generalnie się z Toba zgodzę. Zobacz, boska matematyka jest fascynująca: nieumiejętny + nieumiejętny = miłosierdzie + 2*umiejący więcej.

K: Sugerujesz, że moje lenistwo nie jest moim krzyżem? Podejrzewam, że moja żona ma na ten temat inne zdanie – zwłaszcza w kontekście tego jakim to krzyżem jest dla niej;).

Ja bym miłosierdzie postawił po drugiej stronie równania, bo bez niego może z dwóch nieumiejętnych wyjść dwóch skłóconych i/albo zdołowanych. Zauważ, jak pouczenie bez miłosierdzia skończyło się w przypadku Twoich studentów – oni nieumiejętni w zakresie chemii, Ty nieumiejętny w zakresie pouczania…;)

J: To może zgódźmy się na zapis chemiczny, w którym miłosierdzie będzie katalizatorem pisanym nad strzałką w reakcji? Albo, że jest to trzeci parametr przy wywoływaniu funkcji, który kieruje program na dobrą pętlę. To coś, co pozwala skierować dwóch nieumiejętnych na drogę do bycia umiejącymi więcej, a nie którąś z innych możliwości.

Co do lenistwa – nie mówię, że tak nie jest. Ale może bez tego, co nazywasz lenistwem, byście się zajechali pracą w domu i dodatkowymi zajęciami i jest to zawór bezpieczeństwa (skoro już w chemię idziemy), dzięki któremu pożyjecie razem dwadzieścia lat dłużej? Może to, że według siebie jesteś leniwy jest jedynym sposobem w jaki Bóg potrafi Cię, jako informatyka, skierować na drogę napisania kiedyś najlepszego algorytmu do określonego zadania? To, co dzisiaj widzisz jako swój krzyż może się okazać tym, od czego w przyszłości będą zależeć najlepsze rzeczy w Twoim życiu. Sam wiele razy tego doświadczyłem. Co, i tu przyznam Ci rację, nie zmienia faktu, że w tym momencie możesz to odbierać jako krzyż.

Czy teraz czujesz się pouczony (lub zainspirowany), czy znowu coś zawaliłem w przekazie?

K: Ja z tym wszystkim się zgadzam. I to się nie wyklucza – krzyż to coś, co mamy nieść przez życie i tak to zaplanował Pan Bóg. I ten krzyż nie jest nam dany ku udręce, ale jest wpisany w naszą drogę do zbawienia. I to właśnie on może kiedyś sprawić, że wymyślę niesamowity, optymalny algorytm na cośtam:P.

J: Ech, czyli nie udało mi się być miłosiernym… No nic, będę próbował dalej.

Chcę teraz przejść na trochę inny poziom, ale pozostać w temacie lenistwa. Gdy Kościół definiował uczynki miłosierne, edukacja pewnie leżała i kwiczała (popraw mnie, jeśli się mylę). Dzisiaj wiele osób kończy studia wyższe, a w chemii doktorat nie jest niczym szczególnym – gdzieś 1/3 mojego roku poszła na studia doktoranckie. Poza tym, dzisiaj wiedzy nie trzymamy za murami opactwa benedyktyńskiego – mogę chwycić komórkę i wejść na dowolną stronę w internecie. Czy więc, jeśli kogoś pouczam, nie wspieram jego lenistwa – przecież na pewno po to, czego go nauczę, mógłby sam sięgnąć. Albo uczyli już go o tym w szkole, tylko zapomniał.

I z drugiej strony – czy edycja Wikipedii jest uczynkiem miłosiernym? Albo opublikowanie mądrego tekstu na blogu?

K: Oczywiście, że Ci się udało – ustaliliśmy chyba, że miłosierność uczynku zależy nie od efektu, a od intencji;).

Co do samopouczania się – załóżmy, że gotujesz w domu obiady (śmiałe założenie). Tobie smakują i jesteś przekonany, że robisz to dobrze. Będziesz sprawdzał na blogach albo na Wikipedii jak to powinno być wykonywane? Wątpię, w końcu kto by mógł to robić lepiej, niż Ty. Zmierzam do tego, że nie raz nieumiejętny wcale nie jest świadomy swojej nieumiejętności. Na co mu wtedy Wikipedia czy poradniki na YT? Może sięgnie do nich dopiero wtedy, gdy ktoś go pouczy – np. gdyby Ciebie Ania pouczyła, że to Twoje gotowanie wcale nie jest tak wspaniałe, jak Ci się wydaje. Tu dochodzimy do pytania – czymże jest pouczenie? Czy jest nim zwrócenie uwagi na to, że w jakiejś kwestii jest się nieumiejętnym? Czy zwrócenie uwagi i pokazanie jak to robić dobrze? Powiedziałbym że oba, o ile – znów do tego wracamy – jest to czynione z miłości. A to wyklucza zwracanie uwagi dla samego zwracania uwagi.

„Utwierdzanie w lenistwie” przypomniało mi tekst o faryzeuszach czepiających się skubania kłosów. Nie popadajmy w skrajności – w razie czego zawsze będziesz mógł go pouczyć, że mógłby powalczyć ze swoim lenistwem.

W kwestii Wikipedii i blogowania – to samo, co wcześniej. Intencja. Jeżeli robisz to, żeby realnie komuś pomóc – to w mojej opinii jest to jak najbardziej miłosierne. A jak robisz to dla kasy albo fejmu, to mniej.

J: To chyba czas na odrobinę niemiłosiernej teorii:-). W modelu uczenia się, który kiedyś mi się spodobał, wyróżnione są cztery etapy. Opiszę je w odniesieniu do gotowania

  • nieświadoma niekompetencja – nie wiem, że kotlet nie powinien być czarny w środku i na zewnątrz,
  • świadoma niekompetencja – zobaczyłem w restauracji kotlet, który jest w środku biały, a na zewnątrz złoty więc uważam, że z moim jest coś nie tak,
  • świadoma kompetencja – jak robię wszystko dokładnie według przepisu, to wychodzi mi zjadliwy kotlet,
  • nieświadoma kompetencja – jak dostanę kawałek mięsa, to jakoś sam z niego nagle wychodzi mi kotlet.

Na każdym z tych etapów człowiek jest inaczej nieumiejętny. I, w odniesieniu do tego, co napisałeś, pewnie na każdym z tych etapów inaczej powinno wyglądać jego pouczenie. Czyli wracamy do tego, że musisz coś wiedzieć o nieumiejętnym, żeby go dobrze pouczyć. Tak na szybko, więc nie będę się przy tym stwierdzeniu zapierał się rękami i nogami, nasuwa mi się, że na początku pouczenie właśnie ma uświadomić, gdzie ktoś powinien nad sobą pracował. Potem – pokazać, jak coś można zrobić lepiej. Na kolejnym etapie może najlepszym pouczaniem jest wskazywanie, co już ktoś opanował, a na ostatnim…. hmm… chyba znowu trzeba wrócić do tego, czego jeszcze ktoś nie opanował albo co może zrobić lepiej. Tak więc drugim, oprócz intencji (do której jeszcze wrócę, bo jeszcze mi się jedno nasunęło w tym temacie), kluczem wydaje mi się wiedza na temat tego, jak ktoś jest nieumiejętny.

Co sądzisz o takim spojrzeniu na kwestię pouczania?

K: Sądzę, że nie ma się co rozdrabniać – pouczasz najlepiej jak potrafisz, w zgodzie ze swoją wiedzą o nieumiejętnym i o rzeczy, która mu sprawia problem. Jasne, że pouczenie będzie tym lepsze, im lepiej znamy adresata – choćby technicznie je można dostosować do potrzeb, żeby jak najlepiej zadziałało. Według mnie jednak, nieznajomość pouczanego nie wyklucza możliwości pomocy mu.

Nie wiem po co pouczenie na trzecim etapie – w tym uczynku, jak mniemam, nie chodzi o pouczenie za wszelką cenę, nawet jak pouczany w gruncie rzeczy zna się na przedmiocie pouczenie lepiej niż pouczający ;)

J: O tym rozmawialiśmy wcześniej – zawsze może się znaleźć coś, czego ktoś akurat nie wie. Każdy jest w jakimś sensie nieumiejętnym i każdy potrzebuje czasem pouczenia. Dobrze to widać na przykładzie, od którego rozpocząłem naszą rozmowę – ja i studenci. I tutaj wraca jeszcze temat tej nieszczęsnej intencji.

Przypomnij sobie najgorszego nauczyciela, jakiego spotkałeś w szkole. Takiego, który po prostu nie umiał uczyć. Jestem przekonany, że ktoś taki uważał, że jego intencją jest uczenie i wszystko robi tak, jak powinien, a to ci niedobrzy uczniowie są leniwi i przez to mają słabe oceny.

Nauczyciel może być rewelacyjnie przygotowany do uczenia przez studia i praktyki, mógł stosować najnowsze i najciekawsze metody nauczania. Ale właśnie jedynie ktoś nieumiejętny – uczeń siedzący po drugiej stronie ławki – mógł mu powiedzieć „Wszystko jest fajne, ale to do nas po prostu nie trafia”. I tu nasuwa mi się wniosek, którym chciałbym podsumować naszą rozmowę: żeby dobrze pouczać nieumiejętnych trzeba być zawsze przygotowanym na pouczenie ze strony drugiej osoby.

K: Powiedziałbym inaczej – ogólnie trzeba zawsze być przygotowanym na pouczenie ze strony drugiej osoby. Każda okazja do stania się lepszym człowiekiem jest dobra:). Ale fakt, jeżeli chcemy pouczać, hipokryzją byłoby, gdybyśmy sami nie przyjmowali pouczeń. Tych sensownych, rzecz jasna;).

J: A skąd mam wiedzieć, że czyjeś pouczenie jest sensowne?

K: Na szybko – jeżeli na pierwszy rzut oka nie razi swoją bezsensownością. Na przykład gdy ktoś Ci radzi, żebyś gotował ziemniaki bez wody. Tego typu rzeczy miałem na myśli pisząc, żeby przyjmować sensowne pouczenia.

J: OK, teraz rozumiem. To już na koniec rozmowy. Poprzednio próbowałeś mnie przekonać do metody z Oazy. Teraz ja spróbuję metody, którą ja znam: jaka jest jedna rzecz, którą „zabierasz” ze sobą z tej rozmowy?

K: O to chodziło z tą metodą, jak mówisz, „z Oazy” – konkret, który ma szansę zaowocować w życiu. Chciałbym, żeby u mnie była to rzecz z samej końcówki rozmowy – gotowość do przyjęcia pouczenia. Bo nie ma z tym lekko:P.


Z Krzychem poznaliśmy się jakieś 9 lat temu i chyba parę osób razem uratowaliśmy za czasów ratowniczych.

Razem ze swoją żoną są ostro zaangażowani w ŚDM i to dzięki nim nagrałem świadectwo na Młodych Misjonarzy Miłosierdzia. To nasunęło mi pomysł, żeby pogadać z Krzyśkiem o uczynkach miłosiernych – bo tego tematu zbytnio nie rozumiem. Krzysiek stwierdził, że sam też nie jest ekspertem i chętnie spróbuje ze mną zgłębić zagadnienie. Tak zrodziły się RoMy – Rozmowy o Miłosierdziu. W ciągu Wielkiego Postu i Okresu Wielkanocnego przedstawimy Wam 14 rozmów, w których będziemy się dzielić naszymi przemyśleniami na temat poszczególnych uczynków miłosiernych względem duszy i ciała.

W każdej chwili możesz dołączyć się do naszej dyskusji komentując ją, do czego gorąco zachęcamy.

Newsletter to najlepsza metoda, żeby być na bieżąco z moim blogiem. Zostaw swój e-mail, żebym mógł Ci powiedzieć o każdym nowym wpisie i przypominać Ci o tych, które opublikowałem już jakiś czas temu. Możesz też podać mi swoje imię żebym wiedział, jak się do Ciebie zwracać.

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.