bez lansu, zdjęcie: nathan-dumlao@unsplash.com, CC-0
odprawa

-100 od lansu (Łk 3, 15-16; 21-22)

Niecałe dwa tygodnie temu, mój strumień wiadomości na Facebooku zaczął opływać w powiadomienia z aplikacji sportowych: ile to moi znajomi nie przebiegli albo jak to nie poćwiczyli. Na Instagramie zacząłem widzieć tyle zielonych posiłków że aż się zastanawiałem, czy nie dodali nowego filtra imitującego widok przez noktowizor. Co to ma wspólnego z Ewangelią? Pozornie niewiele. Ale przyznajmy szczerze:: kto dzisiaj – 13 stycznia 2019 roku – byłby zdolny do kroku takiego, jaki wykonał Jan Chrzciciel?


Gdy lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w sercach co do Jana, czy nie jest on Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem”. Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.

Jan Chrzciciel był na szczycie. Ściągały do niego tłumy z całej Judei, a ludzie zastanawiali się, czy to nie on jest wyczekiwanym Mesjaszem.

Nie chodzi mi o to, że mógł powiedzieć, że nim jest – to by było kłamstwo. Ale mógł pozostawić wszystkich w wątpliwości i nie zaprzeczać. Pewnie nawet dałoby to wymierne efekty: jeszcze więcej ludzi ściągnęłoby nad Jordan: żeby wyznać swoje grzechy, żeby zostać uczniami Jana, żeby przynajmniej go zobaczyć. Gdyby Jan milczał, mógłby przygotować jeszcze lepszy grunt pod działalność Jezusa.

Przynajmniej teoretycznie.

Zamiast tego w pewnym momencie powiedział otwarcie, że Mesjasz dopiero idzie. Że on sam nie potrafi zbawić ani jednej osoby, nie mówiąc już o całym narodzie albo ludzkości.

Dzisiejsza niedziela to moment w roku liturgicznym, w którym kończy się to, co w życiu Jezusa ukryte. Skończył się okres, który znamy jedynie z paru epizodów przemyconych przez świętych Mateusza i Łukasza, a zaczyna się czas dokładnie opisany przez wszystkich czterech ewangelistów. Sam Jezus zaczyna być osobą publiczną, zbiera pierwszych uczniów, a niedługo będzie występował w synagogach i czynił cuda.

Chociaż w czasie Soboru Watykańskiego II nikt nie mógł tego przewidzieć, wydarzenia biblijno-liturgiczne świetnie współgrają mi z informacjami z mediów społecznościowych, o których wspomniałem we wstępie. A konkretnie – z tym, że mniej-więcej teraz strumień wspomnianych powiadomień sportowo-dietetycznych zacznie gwałtownie słabnąć, żeby za mniej-więcej miesiąc ustabilizować się na niskim poziomie i pozostać na takim już do końca roku.

Tak, mniej-więcej po dwóch tygodniach w wielu osobach znika noworoczny zapał i pojawiają się trudności w zachowaniu postanowień. Właśnie teraz zaczyna wychodzić nasza słabość i większość osób do połowy lutego zrezygnuje ze swoich planów na ten rok. Dlatego uważam, że ta niedziela jest świetną okazją, żeby wraz ze świętym Janem powiedzieć szczerze i otwarcie:

To nie ja. To Bóg.

Czas się przyznać że wcale nie wychodzi nam to, co chcemy robić dobrego, i sami byśmy zbyt długo tak nie pociągnęli. Że jeśli coś nam się udaje, to główna zasługa należy w tym do Niego i to On wykonuje główny ruch. My tylko przygotowujemy Mu miejsce do działania.

Wiem, że przyznanie się do takiego stanu rzeczy jest trudne – i nie chodzi tu tylko o kontekst postanowień noworocznych. Niektórzy z nas potrafią przez długie lata ukrywać – przed sobą i innymi – że nie potrafią zrobić tego, czego się od nich oczekuje. Pokusa zatajenia roli Boga jest silna – szczególnie że przecież nikt się nie dowie, ile Mu zawdzięczasz. Ale gdy zdobędziesz się na odwagę i przyznasz, że Bogu to co najwyżej buty mógłbyś wiązać, wtedy pozwolisz Jezusowi działać publicznie przez Twoje życie. I chociaż stracisz na lansie, będziesz mógł zobaczyć cuda, które On zrobi w Twoim życiu.

Moje blogowanie to jeden z obszarów, gdzie bardzo często odczuwam słabość i wiem, że gdyby nie Bóg, już dawno bym to rzucił. Jeśli chcesz śledzić tę ścieżkę, zachęcam Cię do zapisania się na newsletter:

Zapisując się na newsletter wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych zgodnie z polityką prywatności w celu otrzymywania powiadomień o nowych wpisach i wydarzeniach związanych z blogiem. Nie będę Cię spamował. Będziesz mógł w każdej chwili zrezygnować z subskrypcji.